piątek, 23 września 2016

Ukryte marzenie - rozdział 12

Ty chyba oszalałaś! – wykrzyknęła Tracy po usłyszeniu słów Chantelle. – Większej bzdury w życiu nie słyszałam – prychnęła. – Ashley miałaby kochać Dave’a? Stare dzieje. To było może kiedyś, zanim wyjechała do Chicago. Ale teraz? Po tylu latach, kiedy nie mieli ze sobą kontaktu? Nie, to jest absolutnie niemożliwe. Naoglądałaś się jakichś kiepskich komedii romantycznych – stwierdziła patrząc na blondynkę.
Chyba nie słyszałaś co mówiłam: jestem zakochana. W Dave’ie. Chantelle ma rację – powiedziała Ashley.
Tracy zrobiła wielkie oczy. Mało komu udało się ją zaskoczyć ale teraz udało się to Ashley. Jak to? Ona go kocha? To było dla niej niepojęte. Nie widzieli się pięć lat, a jej serce nadal dla niego biło. Milczała przez chwilę nie wiedząc co powiedzieć. W końcu spytała:
Jesteś pewna? Może to tylko zauroczenie?
Nie. – Gwałtownie zaprzeczyła Ashley wstając z kanapy. Usiadła w fotelu naprzeciw przyjaciółek. – Kocham go. Przez te ostatnie lata myślałam, że zapomniałam o tym co do niego czuje. Myślałam, że ta miłość wygasła, umarła. Ale to wszystko wróciło, gdy się spotkaliśmy. Zrozumiałam, że nigdy nie przestałam go kochać.
Jestem w szoku – rzekła rudowłosa. Spojrzała uważnie w oczy Ashley. Myślała, że dziewczyna ją wkręca. Może umówiły się razem z Chantelle, żeby z niej zażartować. Często tak robiły, kiedy były małymi dziewczynkami. Ale nie! W oczach Ashley wyczytała szczerość. Mówiła prawdę. Ona naprawdę kocha tego chłopaka. – Nigdy bym nie przypuszczała, że możesz coś do niego czuć. Po tylu latach? To niewiarygodne!
A jednak. – Uśmiechnęła się Ashley.
Czy jednak Dave czuje coś do ciebie? – Głośno zastanowiła się Chantelle, która do tej pory siedziała cicho. – Kiedyś traktował cię tylko jak przyjaciółkę, nic więcej.
To prawda – przyznała Ashley. – A teraz… Nie umiem tego logicznie wytłumaczyć, ale już nie patrzył na mnie tak jak przed laty. Ani wczoraj ani dziś. Czuję, serce mi to podpowiada, że za jego spojrzeniem kryje się coś więcej.
Dziś też się z nim widziałaś? – spytała blondynka.
Tak. Przypadkiem spotkaliśmy się w parku. – Ashley opowiedziała o wyścigu i swoim upadku. – Potem odprowadził mnie do domu.
I co? Pocałowaliście się? – dopytywała się Tracy czekając na odpowiedź koleżanki.
Ashley przez chwilę milczała.
Prawie… - odrzekła po chwili.
Co to znaczy „prawie”? Albo się całowaliście, albo nie? To jak to z wami jest?
Rudowłosa się niecierpliwiła. Nie znosiła kiedy musiała kogoś ciągnąć za język, zanim uzyska odpowiedź.
W tej chwili dziewczyny usłyszały dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł Joey niosąc ze sobą papierową torbę. Uśmiechnął się widząc gości w domu. Zaniósł zakupy do kuchni i szybko wrócił do salonu. Stanął za fotelem.
Co za miła niespodzianka!
Ashley odwróciła się do przyjaciela. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem.
To wszystko przez niego. – Spojrzała z powrotem na swoje przyjaciółki. – Dzięki niemu Dave myśli, że jesteśmy parą.
A nie jesteście? – Z uśmiechem zapytała Tracy.
Tracy! – Ashley żałowała, że nie ma niczego pod ręką, czym mogłaby w nią rzucić. Zaczynała ją już irytować.
Dobrze, już dobrze. – Rudowłosa podniosła ręce w geście kapitulacji. – A właściwie, dlaczego nie? Nie próbowaliście nigdy jak to być razem? W końcu tyle czasu mieszkaliście razem. Nic nie zaiskrzyło?
Nie – krótko odparła Ashley. Nie chciała mówić nic więcej. Nie miała do tego prawa.
Może i coś by mogło kiedyś zaiskrzyć, gdyby nie jeden, a właściwie dwa małe szczegóły. – Joey pokazał dwa palce swojej prawej dłoni.
Jakie? – spytała Tracy.
Po pierwsze: Ashley przez ten cały czas kochała Dave’a, chociaż się do tego nie przyznała, ale ja to przeczuwałem. Żaden inny chłopak nie mógłby zająć jego miejsca w jej sercu. A po drugie… – Na chwilę wstrzymał oddech. Chantelle i Tracy także stały mu się bliskie i mógł im powiedzieć prawdę o sobie. – … jestem gejem.
Tracy wytrzeszczyła oczy. Była w szoku, nie mniejszym jak wtedy gdy Ashley powiedziała o swoich uczuciach.
Zaskoczona? – spytał Joey widząc wyraz twarzy Tracy.
I to bardzo. Szczerze mówiąc nie wyglądasz na geja.
A jak według ciebie wygląda gej? – zapytała Chantelle. – Różowa bluzeczka…
Skończmy tą dyskusję – odrzekł Joey. – Może macie ochotę na smażonego kurczaka? Właśnie kupiłem, jest jeszcze ciepły.
Jeszcze się pytasz?! Umieram z głodu! – Tracy poderwała się na równe nogi i zniknęła w kuchni, gdzie Joey położył zakupy.
Ashley zwlokła się z fotela.
Dla ciebie mam twoją ulubioną sałatkę – oznajmił chłopak, gdy go mijała.
Masz szczęście – odrzekła. – Może ci wybaczę, to co zrobiłeś rano. Przynajmniej się zastanowię.
Przejdzie jej. – Chantelle stanęła obok niego i spojrzała mu w twarz. Uśmiechnęła się lekko. – Ashley nie umie długo się gniewać.
Wiem. W końcu znam ją dosyć dobrze. Uważa, że dzięki temu przedstawieniu, które rano urządziłem Dave nie będzie nią zainteresowany. A ja myślę wprost odwrotnie. Faceci lubią konkurencję.
Też tak myślę. – Chantelle usłyszała śmiechy dochodzące z kuchni. – Jeżeli się nie pospieszymy Tracy wszystko spałaszuje. Wiem co mówię.
Joey tylko się uśmiechnął. Po chwili dołączyli do Tracy i Ashley.


Dave zatrzymał samochód przed piętrowym domem w kolorze kości słoniowej. Nic się tu nie zmieniło, pomyślał patrząc na okolice domu, które były otoczone cyprysami. Wszystkie domy w sąsiedztwie wyglądały prawie tak samo. Zbudowane były w podobnym stylu. Było to osiedle domków letnich, gdzie w ciągu roku rzadko można było kogo tutaj spotkać. Za to w sezonie wakacyjnym jak najbardziej. Do plaży było zaledwie pół kilometra i można było dojść piechotą. Usiłował sobie przypomnieć kiedy był tu ostatnio. To było pięć lat temu, przed wypadkiem rodziców Ashley. Tak, teraz już pamiętał. To wtedy on i przyjaciółka ostatni raz spędzili wakacje. Były to cudowne chwile. A potem to już nie było to samo. Czegoś brakowało, a konkretnie kogoś: Ashley. Miał nadzieję, że teraz też będzie tak jak przed laty. Oby tylko dziewczyna zgodziła się wyjechać. Muszę ją jakoś przekonać, postanowił w duchu.
Niezła chata. – Z zamyśleń wyrwał go głos Steve’a. – Nigdy mi nie mówiłeś, że twoi rodzice mają dom w Santa Barbara.
Jakoś wyleciało mi z głowy. – Dave wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi wejściowych. Wyjął z kieszeni dżinsów klucz. – Kiedyś przyjeżdżaliśmy tutaj na wakacje. Nie byłem tu od pięciu lat.
Pięć lat? I od tego czasu nikt nie korzystał z tego domu?
Chyba nie – odparł wkładając klucz do zamka. Poczuł lekki opór, ale w końcu się otwarły, cicho skrzypiąc. – Nie pytałem ich o to.
To zbrodnia, żeby taka chata przez tyle czasu się marnowała. Ty wiesz ile mogliśmy urządzić tutaj imprez albo… zaprosić panienek? W końcu z Phoenix jest tylko kilkadziesiąt kilometrów. Najwyżej godzinka, no może półtorej.
Dave wszedł do środka puszczając koło uszu uwagi Steve’a. On się chyba nigdy nie zmieni, pomyślał. Tylko jedno mu w głowie. Chłopcy rozejrzeli się uważnie. Meble były przykryte pokrowcami, na ścianach i podłodze zebrała się gruba warstwa kurzu. Okna także były brudne.
Czeka nas dużo pracy – stwierdził Dave. – Dzięki, że zgodziłeś się mi pomóc.
A co miałem innego do roboty? Nie ma sprawy, stary. – Steve klepnął go w ramię. – Ile tu jest pomieszczeń?
Na dole kuchnia, salon, toaleta i biblioteka. Mój ojciec lubił wieczorami w niej siedzieć. Na górze dwie sypialnie, każda z łazienką.
Jedną chyba będziemy mogli sobie odpuścić. – Blondyn uśmiechnął się pod nosem . – Nie będzie wam potrzebna.
Dave zgromił go spojrzeniem.
Co ty sugerujesz? Ja nie zamierzam wykorzystać Ashley. Nie jestem taki jak… – „ty”, chciał powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Steve był bawidamkiem, skakał z kwiatka na kwiatek i Dave nie pamiętał, żeby z jakąś dłużej wytrzymał. – … inni faceci – dokończył. – Po prostu chcę z nią spędzić trochę czasu.
Dobra, dobra. Ja już wiem co masz na myśli. Przede mną nie musisz udawać. Wiem po co ją zapraszasz. Chcesz zdobyć jej serce, taki masz plan. A jeśli ci się nie uda, to może ja bym do niej uderzył. Nie miałbyś nic przeciwko temu?
Dave’owi krew odpłynęła z twarzy.
Miałbym! Ona nie jest dla ciebie! – krzyknął. – Jeszcze jedno słowo…
Przecież żartowałem. – Steve roześmiał się głośno. – Nie odbijałbym dziewczyny najlepszemu kumplowi. Gdzie się podziało twoje poczucie humoru?
Dave uśmiechnął się lekko. Jak mógł nie zauważyć, że blondyn tylko się z nim droczy.
To od czego zaczniemy? – zapytał przyjaciel.
Może najpierw wypijemy browara? – zaproponował Dave.
Już się nie gniewasz?
Nie, pod warunkiem, że powstrzymasz się od takich komentarzy. – Rzucił mu kluczyki od samochodu. – Piwo jest w bagażniku, obok prowiantu. Zostaniemy tu parę dni, zanim ogarniemy.
Kiedy Steve wyszedł Dave jeszcze raz się rozejrzał. Był pewien, że spędzą tu kilka dni zanim posprzątają na błysk. Dobrze, że zawczasu pomyślał o jedzeniu. Zastanowił się dlaczego rodzice od tylu lat nie przyjeżdżali tutaj chociaż tak kochali to miejsce. Może z czasem upodobania się zmieniają. Jemu na szczęście się nie zmieniły. On nadal kochał to miejsce i miał nadzieję, że Ashley także.


Na jego twarzy widniało zmęczenie i kilkudniowy zarost. Pracował na najwyższych obrotach. Musiał pozamykać wszystkie sprawy przed wyjazdem. Postanowił go przyspieszyć. Miał wyjechać za dwa tygodnie, ale zmienił zdanie. Wyjedzie za tydzień, dlatego chciał wszystko pozałatwiać.
Usłyszał pukanie do drzwi. Więc podniósł głowę. Do środka wszedł elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku. Jego skronie były przyprószone siwizną, a w kącikach ust pojawiły się drobne zmarszczki, kiedy się uśmiechał.
Mark – rzekł – nie obraź się, ale wyglądasz fatalnie.
Wiem – odpowiedział patrząc na swojego wspólnika. – Śpię tylko po kilka godzin, ale wytrzymam. Został mi tydzień pracy i muszę zdążyć ze wszystkim.
Słyszałem, że wyjeżdżasz.
Tak. Wziąłem niewykorzystany urlop. Nazbierało się go trochę, przez parę lat – oznajmił Mark opierając się wygodnie o fotel.
Zasłużyłeś na niego – powiedział mężczyzna i podał mu dokumenty, które przyniósł ze sobą. – Przejrzyj to i zrób sobie chwilkę przerwy. Wyglądasz jak własny cień.
Kiedy wyszedł z gabinetu, Mark pogładził się po brodzie. Muszę się doprowadzić do porządku, pomyślał. Nie mogę jej się pokazać w takim stanie. Jeszcze ją przestraszę.
Już nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy jej twarz. Jej nieobecność była dla niego udręką. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma, dlatego postanowił wszystko przyspieszyć, żeby jak najprędzej udać się do Phoenix. Do niej. Miał już zarezerwowany bilet na samolot, lada chwila mieli mu go przysłać do biura. Może nawet następnego dnia.
Ashley – szepnął jej imię. – Nie powinnaś była ode mnie uciekać. Nie rozumiesz, że to ja jestem mężczyzną twojego życia, który da ci szczęście. Tylko ja. Wkrótce się o tym przekonasz.