środa, 10 czerwca 2015

Ukryte marzenie - rozdział 2



Dziewczyny zawsze chętnie spędzały ze sobą czas i nigdy się ze sobą nie nudziły. A tym bardziej teraz, kiedy jedna z drużyny wróciła na stare śmiecie. Zarówno Chantelle jak i Tracy zastanawiały się co się zdarzyło, że Ashley postanowiła wrócić. Nigdy wcześniej im nie wspominała o powrocie w rodzinne strony więc skąd ta nagła decyzja. Miały nadzieję, że jej wyjawi powody, ale na razie się na to nie zanosiło. Zręcznie omijała ten temat, mówiąc, że będzie na to czas.
Teraz siedziały w swojej ulubionym lokalu za czasów, kiedy jeszcze mieszkała w Phoenix. Wystrój trochę się zmienił, oczywiście na lepsze. Został rozbudowany. Był podzielony na dwie części, jedna dla niepalących, a druga dla palaczy, zgodnie z obowiązującymi przepisami. Na ścianach wisiały różne obrazy, przedstawiające krajobrazy. Można je było uznać za tandetne, ale Ashley teraz bardzo się tu podobało. Było tak miło i przytulnie. A przede wszystkim rodzinnie.
Kiedy żyli jej rodzice często w niedzielę tu przychodzili, żeby zjeść coś pysznego, jeśli nie mieli ochoty siedzieć w domu. Tutaj zawsze była taka cudowna atmosfera i można było spotkać wielu znajomych.
Ashley zamówiła tylko sałatkę, musiała przecież dbać o linię. Nie po to schudła, żeby znowu przytyć na wadze, więc wystrzegała się wszelkich kalorycznych produktów. Pamiętała czasy, gdy razem z dziewczynami zajadały się pizzą lub innymi fast-foodami. Zawsze im zazdrościła, że mogły jeść praktycznie wszystko nie martwiąc się o figurę. Miały dobrą przemianę materii, w przeciwieństwie do niej.
Jak możesz to jeść? – usłyszała pytanie Tracy. – Dla mnie to smakuje jak trociny. Przeszłaś na wegetarianizm?
Nie – odrzekła Ashley powstrzymując się od śmiechu. Tracy nigdy nie potrafiła utrzymać języka za zębami i plotła trzy po trzy. Nawet w czasie jedzenia. – To jest naprawdę zdrowe i smaczne.
Wątpię – skrzywiała się z niesmakiem. – Nawet jakbyś mi dopłacała nie wzięłabym tego świństwa do ust. – Wzięła kolejny kawał pizzy do ust. – To dopiero jedzenie. Niebo w gębie. Odpowiednio doprawione, z ciągnącym się serem i dużą ilością ketchupu.
I niezdrowe – dodała Chantelle.
Tak? – Tracy spojrzała na nią z ukosa. – A ty co tam masz na swoim talerzyku? Bo nie wygląda mi to na kanapkę z tuńczykiem, albo innym obrzydlistwem.
Przyznaje. Także nie mogę sobie odmówić pizzy. Ale jem ją tylko od czasu do czasu, a nie tak jak ty. Pochłaniasz ją kilogramami.
I co z tego? Zejdź ze mnie dobrze.
- Okej, okej – skapitulowała Chantelle. Zawsze się przekomarzały przy posiłku. Tracy była gadułą i zazwyczaj miała coś do powiedzenia, nawet w czasie jedzenia.
Wy tak zawsze? – Nagle wtrącił się Joey.
Lepiej się do tego przyzwyczaj – odrzekła Tracy spoglądając na niego znad talerza. - Jak już mówiłam wcześniej będziesz na nas skazany. Już nie będziesz miał Ashley tylko dla siebie.
Ale my nie...
Dobra, dobra. Już ja dobrze znam tą śpiewkę ... – przerwała mu Tracy. – Przede mną nic się nie ukryje. Ja wywęszę romans na kilometr.
Ashley i Joey spojrzeli tylko na siebie uśmiechając się nieznacznie. Tym razem intuicja zawiodła jej przyjaciółkę. Oni nie byli parą, tylko dobrymi przyjaciółmi. Ale nie było sensu jej powtarzać, że jest inaczej. Ashley znała Tracy bardzo dobrze i wiedziała, że za nic w świecie nie mogła by jej przekonać do swojego zdania. Ale niedługo się upewni, że się myli. Gdy przyjaciel zostawił ich na chwilę i wyszedł, Ashley sięgnęła po szklankę z sokiem. Rękaw jej bluzki zawinął się i oczom przyjaciółek ukazał się siny ślad na przegubie jej ręki. Mimo, że dziewczyna szybko go zasłoniła, Tracy i Chantelle widziały siniak.
Co to jest? – Tracy przerwała swoje jedzenie i sięgnęła do jej dłoni. Odsłoniła rękaw.
Kto ci to zrobił? – Druga z przyjaciółek także chciała wiedzieć, co się stało.
Podejrzewała najgorsze. Czyżby Joey nie był taki miły na jakiego wygląda i stosuje wobec Ashley przemoc?
Ashley siedziała jak sparaliżowana, nie wiedziała co im odpowiedzieć. Nigdy nie miały przed sobą tajemnic. Musiała im w końcu to opowiedzieć. Im mogła zaufać.
Joey ci to zrobił? – zapytała Tracy jakby czytając w myślach Chantelle, która chwila wcześniej też podejrzewała o to chłopaka. – Od razu mi nie pasował, był zbyt miły.
Co ty mówisz? – Ashley szybko wyrwała rękę z uścisku rudowłosej i położyła na kolanie pod stołem. – Nic nie wiesz, więc nie oskarżaj...
Nie broń go! – przerwała jej Tracy. – Ofiary zawsze bronią swoich oprawców. Niech on tylko wróci, to ja już z nim pogadam.
Tak jakby go przywołała, Joey wrócił i usiadł na swoim miejscu obok Ashley. Zauważył na sobie wrogie spojrzenia zarówno Tracy jak i Chantelle. Nie wiedział o co może chodzić. Ich miny nie wróżyły niczego dobrego. Nastało niezręczne milczenie, podczas którego dziewczyny lustrowały go wzrokiem, jakby chciały go prześwietlić i poznać jego myśli. Pierwsza odezwała się Tracy.
Damski bokser! – Od razu go oskarżyła nie zważając na karcące spojrzenia Ashley. – Łatwo znęcać się nad kobietą. Może byś się zmierzył z kimś swojego pokroju?
O czym ty mówisz? – zapytał Joey.
Jeszcze się głupio pyta – ironizowała Tracy. – A ten siniak na nadgarstku Ashley to skąd? Może spadła ze schodów? Nie z takimi sobie radziłam. Już nigdy jej nie dotkniesz, jasne? Trzymaj swoje łapy z dala, bo nie ręczę za siebie. Teraz ma kto ją bronić. Nie pozwolimy, żebyś się nad nią znęcał.
Dość tego! – Ashley w końcu przerwała oskarżenia swojej przyjaciółki. Wiedziała, że się o nią martwi, ale nie miała prawa go oskarżać, jeżeli nie znała prawdy. Ale Tracy zawsze najpierw robiła, a potem myślała. To się u niej nie zmieniło, nawet z biegiem lat. – Joey nic mi nie zrobił. Uwierzcie mi w końcu. On nie skrzywdziłby muchy. Nie znasz go, więc go nie oskarżaj bezpodstawnie.
Bezpodstawnie?! Więc skąd ten siniak na twoim nadgarstku? Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? – Drążyła temat Tracy. Nie dawała się zbyć. Musiała znać prawdę.
Skoro to nie Joey więc kto? – zapytała Chantelle, która do tej pory milczała. Rzadko kiedy można było dojść do głosu przy swojej rudowłosej koleżance. – Bo to nie jest konsekwencją jakiegoś głupiego wypadku, jak upadek czy może coś w tym rodzaju. Nigdy ci w to nie uwierzymy. Wiesz, że wiemy kiedy kłamiesz. Zresztą nigdy nie umiałaś kłamać, przynajmniej przy nas.
Nie chcę was okłamywać – stwierdziła Ashley. Wyjęła rękę i z powrotem położyła na stole. Upiła łyk soku, gdyż zaschło jej w gardle. – Macie rację, ten siniak nie jest wynikiem jakiegoś upadku czy stłuczenia. On nie jest jedyny.
Jak to nie jedyny? – zapytała zszokowana Tracy. – Czułam, że coś jest na rzeczy kiedy chciałaś go ukryć. Widziałam to w twoich oczach.
Tylko wy znacie mnie jak mało kto i wiecie, kiedy coś mnie dręczy. – Jeszcze raz wzięła łyk soku chcąc ochłonąć. Ciężko oddychała.
Joey położył jej rękę na ramieniu chcąc ją uspokoić. Zawsze się zachowywała w ten sposób kiedy przypomniała sobie niedawną jeszcze przeszłość. Chciała o tym jak najprędzej zapomnieć, ale nie mogła. Musiała to z siebie wyrzucić, żeby zacząć swoje życie od początku. Żeby zamknąć jeden rozdział w swoim życiu i otworzyć następny. To będzie trudne im wyznać, to co się stało. Wiedziała, że będą mieć pretensje, że nie zwierzyła im się z tego wcześniej.
W porządku – odparła spoglądając na przyjaciela. – Już mi lepiej.
Na pewno? – zapytał zatroskanym tonem. – Będziesz w stanie im to wszystko opowiedzieć?
Tak – odrzekła spoglądając na przyjaciółki. – Może powinnam wam to wcześniej opowiedzieć, wtedy nie byłoby tego całego nieporozumienia. Mój nagły powrót ma związek z tym siniakiem.
Podejrzewaliśmy, że coś się musiało stać, że postanowiłaś wrócić – stwierdziła Chantelle patrząc jej prosto w oczy. – Nigdy wcześniej nie wspominałaś, że chcesz tu wrócić. Już myśleliśmy, że zostaniesz tam na stałe.
Ja też tak myślałam, ale musiałam wrócić. A raczej uciec.
Uciec? – Tracy była totalnie zaskoczona i zdziwiona. Co się tam stało, w Chicago? , zastanawiała się w myślach.
Tak, uciec. Uciec przed człowiekiem, którego nie chcę spotkać już nigdy w życiu i który sprawił, że wciąż się boję. On jest cieniem z mojej przeszłości, przed którą chcę uciec i zacząć swoje życie od początku, tutaj w Phoenix. Tylko tu, w moim rodzinnym mieście mogę odzyskać równowagę.
Ashley powoli zaczęła swoją opowieść, o tym co się wydarzyło w jej przeszłości.



Nie wiedziała czemu znowu tu przesiaduje. Może tak naprawdę nigdy nie pogodziła się ze śmiercią swojej przyjaciółki i jednocześnie sąsiadki? A może myślała, że spotka tutaj jej córkę, Ashley? To jest niemożliwe, stwierdziła w duchu. Wiedziała, że dziewczyna przyjeżdża tylko raz do roku, na rocznicę śmierci rodziców. A rocznica minęła pół roku temu. Było mało prawdopodobne, żeby Ashley się tu pojawiła.
Ostatni raz ją widziała dwa lata temu. Zauważyła jej minę kiedy powiedziała jej, że syn wyprowadził się z domu i ma własne życie. Pewnie myślała, że o niej zapomniał. Chciała ją wtedy zatrzymać, aby móc z nią porozmawiać, ale nie udało jej się. Dave miał o to do niej pretensje. Nigdy nie zapomniał o swojej przyjaciółce. Często ją wspominał. Nikt tak go nie rozumiał tak jak ona. Nawet ona, jego własna matka czasami nie mogła do niego dotrzeć. Po wyjeździe Ashley zmienił się. Stał się jakby bardziej zamknięty w sobie. Ale potem, jak poszedł na studia to już całkiem straciła z nim dawny kontakt. Miał swoje sprawy. W końcu był dorosły więc nie mogła liczyć, że będzie przybiegał do niej z każdą sprawą. Od tego są przyjaciele. Miał paru kolegów, czasami przyjeżdżał z nimi na weekend. Nie pytał już o Ashley. Można było sądzić, że o niej zapomniał. Ale ona bardzo dobrze znała swojego syna i wiedziała, że tak nigdy się nie stało. Brakowało mu jej, chociaż nigdy się do tego nie przyznał.
Chciał odnowić z nią kontakt, ale nie udało się. Wyprowadziła się z ciotką do innej dzielnicy, a nie mogli zdobyć jej nowego adresu. Ona nie znała się z Amelią tak dobrze, jak z jej zmarłą siostrą, więc nie mieli ze sobą kontaktu. Teraz tego żałowała. Już dawno by wiedziała co się dzieje z córką jej zmarłej przyjaciółki. A tak nawet nie wiedziała, czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Była ciekawa jak ułożyło jej się życie. Co porabia? Czy ma tam nowych przyjaciół, chłopaka?
Przypomniała sobie czasy, kiedy jeszcze rodzice Ashley żyli. To były piękne czasy. Często spędzali ze sobą wolny czas a ich dzieci się lubiły. Katherine z mężem często snuli marzenia, że Dave i Ashley kiedyś się pobiorą. Jej syn oczywiście uważał to za żart. Zawsze traktował Ashley jak młodszą siostrę, ale dziewczyna była w nim zakochana. Katherine to wiedziała. Widziała to w jej oczach. Jej syn jednak niczego nie zauważał. Miała nadzieję, że kiedyś , jak dorosną to się zmieni. Oboje by do siebie pasowali. Doskonale się rozumieli. Może by i tak było gdyby nie ten wypadek i wyjazd dziewczyny. Nie czas na gdybanie, powiedziała do siebie w myślach. Zawsze zbierało jej się na sentymenty, kiedy przychodziła na cmentarz i przy okazji odwiedzała grób swojej przyjaciółki.
Postanowiła jeszcze pójść do swoich rodziców zapalić znicz i położyć kwiaty. Już się miała zbierać gdy zauważyła jakąś kobietę idącą w jej kierunku. Z początku nie poznawała jej, ale jej twarz wydawała się znajoma. Gdy zbliżała się na ustach Katherine zawitał uśmiech. Rozpoznała ją. Zmieniła się przez te lata, kiedy widziała się z nią ostatni raz. Wypiękniała i z przeciętnej nastolatki stała się piękną kobietą. Ale to była ona. To była Ashley Jones, przyjaciółka z dzieciństwa jej syna. Widocznie przywołała ją myślami. Tym razem nie popełni tego samego błędu co dwa lata temu. Już teraz nie pozwoli jej odejść. Zrobi wszystko, żeby ją zatrzymać aby mogli porozmawiać. Musi to zrobić dla swojego syna.