środa, 16 grudnia 2015

Ukryte marzenie - rozdział 6

Przypuszczał, że gdy tylko dotrze do domu to przygotowania do przyjęcia urodzinowego ojca będą szły pełną parą. Nie mylił się. Dom był pełen ludzi odpowiedzialnych za to, żeby przyjęcie udało się jak najlepiej. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. Nie lubił tego całego gwaru i zamieszania. Chciał się jak najszybciej stąd ulotnić, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela Steve' a, który zawsze wiedział jak się odnaleźć w każdej sytuacji. Nie przeszkadzali mu nawet obcy ludzie, których kompletnie nie znał. Zawsze umiał zagadać.
Dave zostawił go samego, a sam wyszedł na świeże powietrze. Wyszedł przed dom i postanowił urządzić sobie mały spacer. Sam nie wiedział jak ani kiedy znalazł się pod domem Ashley. Rozejrzał się uważnie, od razu zauważył zmianę. Kiedy był ostatnio w rodzinnym domu i tak jak dzisiejszego dnia wybrał się na krótki spacer, wokół domu sąsiadów rosła wysoka trawa. Widać było, że nikt tu nie mieszkał od dłuższego czasu. A teraz był idealnie skoszony trawnik, w oknach domu wisiały firanki, a na werandzie pojawiły się skrzynki z kwiatami. Wszystko było odświeżone, tak jakby ktoś przywrócił temu domowi dawną świetność.
Przypomniał sobie dzieciństwo. Zawsze z Ashley biegali radośnie robiąc różne psoty. Uśmiechnął się na tę myśl. Chciałby, żeby tamte chwile wróciły. Nikt nie wiedział o nim tyle co ona. Znała jego najskrytsze marzenia, pragnienia. Z nikim później nie był tak blisko jak z nią. Żadna kobieta nie stała się dla niego taką przyjaciółką. Wbrew temu, co sądził jego ojciec on nigdy nie zapomniał o Ashley. Żałował, że tak to się wszystko potoczyło. Nie wiedział, kto przestał się kontaktować: ona czy on. Zresztą to nie było takie ważne. Gdyby się spotkali wszystko by odżyło, ich przyjaźń. Głęboko wierzył, że mimo upływu lat ona nadal jest taką samą uśmiechniętą, sympatyczną dziewczyną przy której zawsze mógł być sobą. Już dawno chciał ją odnaleźć ale nie zdołał. Teraz w dobie internetu i portali społecznościowych próbował poszukać jej na facebooku, ale niestety nie posiadała tam konta. Wydało mu się to bardzo dziwne, ale nie poddawał się. Postanowił sobie, że po wszystkich zdanych egzaminach pojedzie do Chicago i spróbuje ją odnaleźć. Wiedział, że to będzie ciężkie, można powiedzieć, że prawie niemożliwe, ale chciał spróbować. Może przez jej ciotkę by się udało. Wiedział, że pracowała w banku. Odwiedziłby wszystkie, gdyby była taka konieczność. Chciał odnowić ich znajomość. Musiał przyznać, że przez te lata tęsknił za nią. Brakowało mu ich rozmów, jej ciepłego, pocieszającego głosu. Pamiętał, że zawsze poprawiała mu humor. Na jego twarzy wykwitł radosny uśmiech, gdy przypomniał sobie jej pyzate policzki i włosy związane w dwa warkocze. Zastanowił się jak może teraz wyglądać.
Spojrzał w jedno z okien na pierwszym piętrze. Tak chciałby, żeby ona tam się pokazała, tak jak kiedyś kiedy się żegnali. Zawsze na pożegnanie machała do niego ręką. To głupie, pomyślał. Zastanowił się nad jedną rzeczą. Skoro robiono porządki, to znaczy, że ktoś się tutaj wprowadził. Czyżby Ashley sprzedała dom po swoich rodziców? Jeżeli tak, to znaczy, że nigdy tutaj nie wróci i już wtedy na zawsze straci z nią kontakt. Nie mógł na to pozwolić. Postanowił jeszcze bardziej niż kiedyś zaangażować się w jej poszukiwanie. Nie spocznie póki jej nie znajdzie.




– Cholera jasna – zaklął i wszystkie dokumenty leżące na biurku, w ułamku sekundy znalazły się na podłodze.
Wstał i zaczął krążyć po gabinecie niczym tygrys w klatce. Nie rozumiał jak to możliwe, że w XXI wieku, kiedy wszyscy podają w Internecie na swoich kontach na portalach społecznościowych dosłownie wszystko, nawet najbardziej intymne tajemnice, może znaleźć się osoba, której tam po prostu nie ma. Miał nadzieję, że ją tam odnajdzie. Przejrzał chyba wszystkie portale. Użył się nawet do podstępu i podał się za jej kolegę z czasów licealnych, aby napisać do jej przyjaciół ze szkoły. Przeglądał jej akta osobowe i wiedział dokładnie gdzie i kiedy chodziła do szkoły. Miał nadzieję, że ktoś z nich połknie haczyk i zdradzi miejsce jej pobytu. Nic to mu nie pomogło. Nikt nie wiedział gdzie podziała się Ashley. Zapewne tylko ten goguś, jej przyjaciel. Ale od niego też się nie dowie. On także gdzieś przepadł, jak kamień w wodę. Ten fagas gówno go obchodził, liczyła się tylko ona. A on musiał ją znaleźć, po prostu musiał. Wariował bez niej. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że jej już nigdy nie zobaczy. Nie mógł bez niej żyć.
Kiedy się uspokoił trochę, usiadł w swoim fotelu i zapalił papierosa. Oddał się wspomnieniom. Doskonale pamiętał pierwszy dzień, kiedy Ashley pojawiała się w ich kancelarii na staż. Miała na sobie kremowy żakiet i spódnicę z tego samego kompletu, odsłaniającą jej zgrabne nogi. A włosy. U żadnej kobiety nie widział takiego odcieniu, w kolorze dojrzałych kasztanów. Chciał je dotknąć. Przez cały czas jak pracowała, próbował się do niej zbliżyć, jakoś zagadać. Ale ona trzymała go na dystans. Wielokrotnie mówiła, że nie szuka romansów i żeby dał jej spokój. On jednak wiedział swoje. Kiedy kobieta mówi „nie” tak naprawdę myśli „tak”. Wielokrotnie miał do czynienia z takimi jak ona. Takie „cnotki”. Ale później w łóżku wszystko wychodziło. Były prawdziwymi tygrysicami i miały niestworzone zachcianki, które on ochoczo spełniał.
Ale one już się liczyły, liczyła się tylko ona: Ashley. Była dla niego jak narkotyk, którego musiał używać każdego dnia. Musiał ją mieć, mimo że ona zaprzeczała i się opierała. Ale w końcu będzie należeć do niego i tylko do niego. Nie ucieknie od niego. Znajdzie ją. Choćby w piekle.
Zgasił papierosa w popielniczce i wzrokiem jeszcze raz przebiegł po aktach osobowych Ashley. Nagle coś zauważył. Uśmiechnął się, tak jakby znalazł skarb.
– Ale byłem głupi! Widziałem to przez cały czas i nic nie widziałem. Oszczędziłbym sobie więcej czasu i energii.
Pluł sobie w brodę, że dopiero teraz zauważył miejsce urodzenia Ashley. To było Phoenix, a więc nie pochodziła z Chicago jak początkowo sądził. Musiał tylko znaleźć jej dawny adres, co nie będzie trudne. W aktach miała podane imiona rodziców, więc powinno pójść łatwo. Chociaż może nie aż tak łatwo, w następnej sekundzie ostudził swój początkowy zapał. Ashley miała bardzo popularne nazwisko, a jej rodzice imiona, a Phoenix było duże, więc nie będzie tak prosto jak początkowo sądził. Myślał, że sam się zajmie jej odnalezieniem, ale może mu to zająć zbyt dużo czasu. Nagle przypomniał sobie, że miał przy sobie telefon prywatnego detektywa, z którego usług jego kancelaria korzystała. Wyjął portfel, a z niego odpowiednią wizytówkę.
– Bingo – powiedział. Bez wahania wystukał numer. – Już się przede mną nie ukryjesz, moja kruszynko. Znajdę cię i już nigdy nie pozwolę ci odejść. Musi do ciebie w końcu dotrzeć, że należysz do mnie. Tylko do mnie.




Joey ukradkiem patrzył na Ashley, która powoli szykowała się do przyjęcia. Miała na sobie niebieską sukienkę, która podkreślała jej zgrabną figurę. Wyglądała na taką szczęśliwą. Nie miał wątpliwości, że z niecierpliwością oczekiwała tej imprezy, chociaż nie przyznała mu się do tego. Na pewno nie mogła się doczekać spotkania z Dave'em, jej przyjacielem z dzieciństwa. Nie czuł się wcale zazdrosny. Może gdyby między nimi było coś więcej niż zwykła przyjaźń między mężczyzną a kobietą, to poczułby ukłucie w sercu. Jak dla niego mogłaby nawet mieć tabun wielbicieli. Oni i tak nie będą razem. Nigdy. Byli dla siebie jak brat i siostra i tak pozostanie już na zawsze.
Nigdy nie mieli przed sobą sekretów, zawsze sobie o wszystkim mówili i radzili się sobie nawzajem. Ale on nie mógł jej teraz powiedzieć tego, czego się dowiedział. Nie chciał jej psuć nastroju. Wydawała się być taka radosna, uśmiechnięta. Już dawno jej takiej nie widział. Ostatnie wydarzenia związane z tamtym człowiekiem sprawiły, że straciła radość życia. Musiała z dnia na dzień rzucić swoje życie w Chicago i wyjechać. Nie mógł jej zostawić z tym wszystkim samej więc przyjechał z nią. Zrobiłby dla niej wszystko i obroniłby przed każdym, kto zechciałby ją skrzywdzić.
Jeszcze raz przypomniał sobie rozmowę z Amelią Black, ciotką Ashley. Była bardzo
zdenerwowana, kiedy zauważyła, że ktoś ją śledzi. To na pewno ten mężczyzna co wypytywał o Ashley, powiedziała mu i chciała od niego wyciągnąć co się tak naprawdę stało, że jej siostrzenica musiała opuścić Chicago. Jednak Joey nie dał się podpuścić i nic nie powiedział. Uważał, że to Ashley powinna to zrobić.
– Gotowy ? – Z rozmyślań wyrwał go jej głos. – Bo ja tak.
Widać było, że cieszy się z tego przyjęcia. Nie tylko dlatego, że Katherine Marshall pomoże jej w dostaniu się na staż. Nie miał wątpliwości, że te błyski w jej oczach, których nie mogła ukryć miały związek z Dave'em. Nie mógł popsuć jej tego dnia. Nie mógł jej powiedzieć, że ten człowiek nie zapomniał o niej, jak myślała, tylko jej szukał. Przyjdzie odpowiedni czas na to. Tego dnia mają dobrze się bawić.
– Ja także – odpowiedział podając jej swoje ramię. – Idziemy, droga pani?
Roześmiała się radośnie. Słysząc jej śmiech Joey miał pewność, że dobrze uczynił o niczym jej nie informując.




Dave słyszał w swoim pokoju gwary rozmów dochodzących z dołu. Przewrócił oczami. Nie lubił takich imprez, ale nie miał wyboru. Musiał w tym uczestniczyć. To były urodziny jego ojca. Nie mógł go zawieść. Dobrze, że Steve dał się namówić na przyjazd tutaj. Z nim będzie inaczej. Może później uda im się wymknąć do jakiegoś klubu. Przecież nie musiał cały wieczór spędzać z jakimiś sztywniakami wysłuchując ich problemów.
Poprawił jeszcze swoje włosy, żeby nie wyglądał jakby dopiero co wyszedł z wyrka. Nie chciał, żeby rodzice wstydzili się za niego przed znajomymi. Wychodząc z pokoju natknął się na Steve'a.
– Ty jeszcze nie na dole? Impreza już chyba się zaczęła.
– Co z tego? – wzruszył ramionami. – Ojcu życzenia już złożyłem i dałem prezent. To powinno wystarczyć. W poprzednich latach tak było i komu by to przeszkadzało, żeby było tak i w tym roku. Ojciec powiedział, że nie chciał tego przyjęcia, ale matka się uparła. Jak baba się uprze, to nawet diabeł nie pomoże.
– Racja. – Steve poklepał go po plecach i zaczęli schodzić na dół. Wtedy zauważył witającą się z panią domu młodą kobietę w długiej, niebieskiej sukience. – Mówiłeś, że będą tylko starsi, nikogo w naszym wieku. A ten anioł o kasztanowych włosach rozmawiający z twoją matką bynajmniej nie wygląda na bezzębną staruszkę podpierającą się laską.
Dave podążył za wzrokiem przyjaciela. W towarzystwie jego matki stała wyjątkowo piękna kobieta. Włosy miała w kolorze dojrzałych kasztanów. Znał tylko jedną osobę, która miała taki kolor włosów. Gdy usłyszał śmiech i głos nieznajomej zamarł. A kiedy odwróciła na chwilę głowę i ujrzał jej twarz już wiedział kim ona była.
– Ashley – szepnął.