– Ty chyba
oszalałaś! – wykrzyknęła Tracy po usłyszeniu słów Chantelle.
– Większej bzdury w życiu nie słyszałam – prychnęła. –
Ashley miałaby kochać Dave’a? Stare dzieje. To było może
kiedyś, zanim wyjechała do Chicago. Ale teraz? Po tylu latach,
kiedy nie mieli ze sobą kontaktu? Nie, to jest absolutnie
niemożliwe. Naoglądałaś się jakichś kiepskich komedii
romantycznych – stwierdziła patrząc na blondynkę.
– Chyba nie
słyszałaś co mówiłam: jestem zakochana. W Dave’ie. Chantelle
ma rację – powiedziała Ashley.
Tracy zrobiła
wielkie oczy. Mało komu udało się ją zaskoczyć ale teraz udało
się to Ashley. Jak to? Ona go kocha? To było dla niej niepojęte.
Nie widzieli się pięć lat, a jej serce nadal dla niego biło.
Milczała przez chwilę nie wiedząc co powiedzieć. W końcu
spytała:
– Jesteś
pewna? Może to tylko zauroczenie?
– Nie. –
Gwałtownie zaprzeczyła Ashley wstając z kanapy. Usiadła w fotelu
naprzeciw przyjaciółek. – Kocham go. Przez te ostatnie lata
myślałam, że zapomniałam o tym co do niego czuje. Myślałam, że
ta miłość wygasła, umarła. Ale to wszystko wróciło, gdy się
spotkaliśmy. Zrozumiałam, że nigdy nie przestałam go kochać.
– Jestem w
szoku – rzekła rudowłosa. Spojrzała uważnie w oczy Ashley.
Myślała, że dziewczyna ją wkręca. Może umówiły się razem z
Chantelle, żeby z niej zażartować. Często tak robiły, kiedy były
małymi dziewczynkami. Ale nie! W oczach Ashley wyczytała szczerość.
Mówiła prawdę. Ona naprawdę kocha tego chłopaka. – Nigdy bym
nie przypuszczała, że możesz coś do niego czuć. Po tylu latach?
To niewiarygodne!
– A jednak. –
Uśmiechnęła się Ashley.
– Czy jednak
Dave czuje coś do ciebie? – Głośno zastanowiła się Chantelle,
która do tej pory siedziała cicho. – Kiedyś traktował cię
tylko jak przyjaciółkę, nic więcej.
– To prawda –
przyznała Ashley. – A teraz… Nie umiem tego logicznie
wytłumaczyć, ale już nie patrzył na mnie tak jak przed laty. Ani
wczoraj ani dziś. Czuję, serce mi to podpowiada, że za jego
spojrzeniem kryje się coś więcej.
– Dziś też
się z nim widziałaś? – spytała blondynka.
– Tak.
Przypadkiem spotkaliśmy się w parku. – Ashley opowiedziała o
wyścigu i swoim upadku. – Potem odprowadził mnie do domu.
– I co?
Pocałowaliście się? – dopytywała się Tracy czekając na
odpowiedź koleżanki.
Ashley przez
chwilę milczała.
– Prawie… -
odrzekła po chwili.
– Co to znaczy
„prawie”? Albo się całowaliście, albo nie? To jak to z wami
jest?
Rudowłosa się
niecierpliwiła. Nie znosiła kiedy musiała kogoś ciągnąć za
język, zanim uzyska odpowiedź.
W tej chwili
dziewczyny usłyszały dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł
Joey niosąc ze sobą papierową torbę. Uśmiechnął się widząc
gości w domu. Zaniósł zakupy do kuchni i szybko wrócił do
salonu. Stanął za fotelem.
– Co za miła
niespodzianka!
Ashley odwróciła
się do przyjaciela. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem.
– To wszystko
przez niego. – Spojrzała z powrotem na swoje przyjaciółki. –
Dzięki niemu Dave myśli, że jesteśmy parą.
– A nie
jesteście? – Z uśmiechem zapytała Tracy.
– Tracy! –
Ashley żałowała, że nie ma niczego pod ręką, czym mogłaby w
nią rzucić. Zaczynała ją już irytować.
– Dobrze, już
dobrze. – Rudowłosa podniosła ręce w geście kapitulacji. – A
właściwie, dlaczego nie? Nie próbowaliście nigdy jak to być
razem? W końcu tyle czasu mieszkaliście razem. Nic nie zaiskrzyło?
– Nie –
krótko odparła Ashley. Nie chciała mówić nic więcej. Nie miała
do tego prawa.
– Może i coś
by mogło kiedyś zaiskrzyć, gdyby nie jeden, a właściwie dwa małe
szczegóły. – Joey pokazał dwa palce swojej prawej dłoni.
– Jakie? –
spytała Tracy.
– Po pierwsze:
Ashley przez ten cały czas kochała Dave’a, chociaż się do tego
nie przyznała, ale ja to przeczuwałem. Żaden inny chłopak nie
mógłby zająć jego miejsca w jej sercu. A po drugie… – Na
chwilę wstrzymał oddech. Chantelle i Tracy także stały mu się
bliskie i mógł im powiedzieć prawdę o sobie. – … jestem
gejem.
Tracy
wytrzeszczyła oczy. Była w szoku, nie mniejszym jak wtedy gdy
Ashley powiedziała o swoich uczuciach.
– Zaskoczona? –
spytał Joey widząc wyraz twarzy Tracy.
– I to bardzo.
Szczerze mówiąc nie wyglądasz na geja.
– A jak według
ciebie wygląda gej? – zapytała Chantelle. – Różowa bluzeczka…
– Skończmy tą
dyskusję – odrzekł Joey. – Może macie ochotę na smażonego
kurczaka? Właśnie kupiłem, jest jeszcze ciepły.
– Jeszcze się
pytasz?! Umieram z głodu! – Tracy poderwała się na równe nogi i
zniknęła w kuchni, gdzie Joey położył zakupy.
Ashley zwlokła
się z fotela.
– Dla ciebie
mam twoją ulubioną sałatkę – oznajmił chłopak, gdy go mijała.
– Masz
szczęście – odrzekła. – Może ci wybaczę, to co zrobiłeś
rano. Przynajmniej się zastanowię.
– Przejdzie
jej. – Chantelle stanęła obok niego i spojrzała mu w twarz.
Uśmiechnęła się lekko. – Ashley nie umie długo się gniewać.
– Wiem. W
końcu znam ją dosyć dobrze. Uważa, że dzięki temu
przedstawieniu, które rano urządziłem Dave nie będzie nią
zainteresowany. A ja myślę wprost odwrotnie. Faceci lubią
konkurencję.
– Też tak
myślę. – Chantelle usłyszała śmiechy dochodzące z kuchni. –
Jeżeli się nie pospieszymy Tracy wszystko spałaszuje. Wiem co
mówię.
Joey tylko się
uśmiechnął. Po chwili dołączyli do Tracy i Ashley.
Dave zatrzymał
samochód przed piętrowym domem w kolorze kości słoniowej. Nic się
tu nie zmieniło, pomyślał patrząc na okolice domu, które były
otoczone cyprysami. Wszystkie domy w sąsiedztwie wyglądały prawie
tak samo. Zbudowane były w podobnym stylu. Było to osiedle domków
letnich, gdzie w ciągu roku rzadko można było kogo tutaj spotkać.
Za to w sezonie wakacyjnym jak najbardziej. Do plaży było zaledwie
pół kilometra i można było dojść piechotą. Usiłował sobie
przypomnieć kiedy był tu ostatnio. To było pięć lat temu, przed
wypadkiem rodziców Ashley. Tak, teraz już pamiętał. To wtedy on i
przyjaciółka ostatni raz spędzili wakacje. Były to cudowne
chwile. A potem to już nie było to samo. Czegoś brakowało, a
konkretnie kogoś: Ashley. Miał nadzieję, że teraz też będzie
tak jak przed laty. Oby tylko dziewczyna zgodziła się wyjechać.
Muszę ją jakoś przekonać, postanowił w duchu.
– Niezła
chata. – Z zamyśleń wyrwał go głos Steve’a. – Nigdy mi nie
mówiłeś, że twoi rodzice mają dom w Santa Barbara.
– Jakoś
wyleciało mi z głowy. – Dave wysiadł z samochodu i podszedł do
drzwi wejściowych. Wyjął z kieszeni dżinsów klucz. – Kiedyś
przyjeżdżaliśmy tutaj na wakacje. Nie byłem tu od pięciu lat.
– Pięć lat? I
od tego czasu nikt nie korzystał z tego domu?
– Chyba nie –
odparł wkładając klucz do zamka. Poczuł lekki opór, ale w końcu
się otwarły, cicho skrzypiąc. – Nie pytałem ich o to.
– To zbrodnia,
żeby taka chata przez tyle czasu się marnowała. Ty wiesz ile
mogliśmy urządzić tutaj imprez albo… zaprosić panienek? W końcu
z Phoenix jest tylko kilkadziesiąt kilometrów. Najwyżej godzinka,
no może półtorej.
Dave wszedł do
środka puszczając koło uszu uwagi Steve’a. On się chyba nigdy
nie zmieni, pomyślał. Tylko jedno mu w głowie. Chłopcy rozejrzeli
się uważnie. Meble były przykryte pokrowcami, na ścianach i
podłodze zebrała się gruba warstwa kurzu. Okna także były
brudne.
– Czeka nas
dużo pracy – stwierdził Dave. – Dzięki, że zgodziłeś się
mi pomóc.
– A co miałem
innego do roboty? Nie ma sprawy, stary. – Steve klepnął go w
ramię. – Ile tu jest pomieszczeń?
– Na dole
kuchnia, salon, toaleta i biblioteka. Mój ojciec lubił wieczorami
w niej siedzieć. Na górze dwie sypialnie, każda z łazienką.
– Jedną chyba
będziemy mogli sobie odpuścić. – Blondyn uśmiechnął się pod
nosem . – Nie będzie wam potrzebna.
Dave zgromił go
spojrzeniem.
– Co ty
sugerujesz? Ja nie zamierzam wykorzystać Ashley. Nie jestem taki
jak… – „ty”, chciał powiedzieć, ale w ostatniej chwili się
powstrzymał. Steve był bawidamkiem, skakał z kwiatka na kwiatek i
Dave nie pamiętał, żeby z jakąś dłużej wytrzymał. – …
inni faceci – dokończył. – Po prostu chcę z nią spędzić
trochę czasu.
– Dobra,
dobra. Ja już wiem co masz na myśli. Przede mną nie musisz udawać.
Wiem po co ją zapraszasz. Chcesz zdobyć jej serce, taki masz plan.
A jeśli ci się nie uda, to może ja bym do niej uderzył. Nie
miałbyś nic przeciwko temu?
Dave’owi krew
odpłynęła z twarzy.
– Miałbym!
Ona nie jest dla ciebie! – krzyknął. – Jeszcze jedno słowo…
– Przecież
żartowałem. – Steve roześmiał się głośno. – Nie odbijałbym
dziewczyny najlepszemu kumplowi. Gdzie się podziało twoje poczucie
humoru?
Dave uśmiechnął
się lekko. Jak mógł nie zauważyć, że blondyn tylko się z nim
droczy.
– To od czego
zaczniemy? – zapytał przyjaciel.
– Może
najpierw wypijemy browara? – zaproponował Dave.
– Już się nie
gniewasz?
– Nie, pod
warunkiem, że powstrzymasz się od takich komentarzy. – Rzucił mu
kluczyki od samochodu. – Piwo jest w bagażniku, obok prowiantu.
Zostaniemy tu parę dni, zanim ogarniemy.
Kiedy Steve
wyszedł Dave jeszcze raz się rozejrzał. Był pewien, że spędzą
tu kilka dni zanim posprzątają na błysk. Dobrze, że zawczasu
pomyślał o jedzeniu. Zastanowił się dlaczego rodzice od tylu lat
nie przyjeżdżali tutaj chociaż tak kochali to miejsce. Może z
czasem upodobania się zmieniają. Jemu na szczęście się nie
zmieniły. On nadal kochał to miejsce i miał nadzieję, że Ashley
także.
Na jego twarzy
widniało zmęczenie i kilkudniowy zarost. Pracował na najwyższych
obrotach. Musiał pozamykać wszystkie sprawy przed wyjazdem.
Postanowił go przyspieszyć. Miał wyjechać za dwa tygodnie, ale
zmienił zdanie. Wyjedzie za tydzień, dlatego chciał wszystko
pozałatwiać.
Usłyszał
pukanie do drzwi. Więc podniósł głowę. Do środka wszedł
elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku. Jego skronie były
przyprószone siwizną, a w kącikach ust pojawiły się drobne
zmarszczki, kiedy się uśmiechał.
– Mark –
rzekł – nie obraź się, ale wyglądasz fatalnie.
– Wiem –
odpowiedział patrząc na swojego wspólnika. – Śpię tylko po
kilka godzin, ale wytrzymam. Został mi tydzień pracy i muszę
zdążyć ze wszystkim.
– Słyszałem,
że wyjeżdżasz.
– Tak. Wziąłem
niewykorzystany urlop. Nazbierało się go trochę, przez parę lat –
oznajmił Mark opierając się wygodnie o fotel.
– Zasłużyłeś
na niego – powiedział mężczyzna i podał mu dokumenty, które
przyniósł ze sobą. – Przejrzyj to i zrób sobie chwilkę
przerwy. Wyglądasz jak własny cień.
Kiedy wyszedł z
gabinetu, Mark pogładził się po brodzie. Muszę się doprowadzić
do porządku, pomyślał. Nie mogę jej się pokazać w takim stanie.
Jeszcze ją przestraszę.
Już nie mógł
się doczekać, kiedy zobaczy jej twarz. Jej nieobecność była dla
niego udręką. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma, dlatego
postanowił wszystko przyspieszyć, żeby jak najprędzej udać się
do Phoenix. Do niej. Miał już zarezerwowany bilet na samolot, lada
chwila mieli mu go przysłać do biura. Może nawet następnego dnia.
– Ashley –
szepnął jej imię. – Nie powinnaś była ode mnie uciekać. Nie
rozumiesz, że to ja jestem mężczyzną twojego życia, który da ci
szczęście. Tylko ja. Wkrótce się o tym przekonasz.