Przypuszczał, że
gdy tylko dotrze do domu to przygotowania do przyjęcia urodzinowego
ojca będą szły pełną parą. Nie mylił się. Dom był pełen
ludzi odpowiedzialnych za to, żeby przyjęcie udało się jak
najlepiej. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. Nie
lubił tego całego gwaru i zamieszania. Chciał się jak
najszybciej stąd ulotnić, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela
Steve' a, który zawsze wiedział jak się odnaleźć w każdej
sytuacji. Nie przeszkadzali mu nawet obcy ludzie, których kompletnie
nie znał. Zawsze umiał zagadać.
Dave zostawił go
samego, a sam wyszedł na świeże powietrze. Wyszedł przed dom i
postanowił urządzić sobie mały spacer. Sam nie wiedział jak ani
kiedy znalazł się pod domem Ashley. Rozejrzał się uważnie, od
razu zauważył zmianę. Kiedy był ostatnio w rodzinnym domu i tak
jak dzisiejszego dnia wybrał się na krótki spacer, wokół domu
sąsiadów rosła wysoka trawa. Widać było, że nikt tu nie
mieszkał od dłuższego czasu. A teraz był idealnie skoszony
trawnik, w oknach domu wisiały firanki, a na werandzie pojawiły
się skrzynki z kwiatami. Wszystko było odświeżone, tak jakby ktoś
przywrócił temu domowi dawną świetność.
Przypomniał
sobie dzieciństwo. Zawsze z Ashley biegali radośnie robiąc różne
psoty. Uśmiechnął się na tę myśl. Chciałby, żeby tamte chwile
wróciły. Nikt nie wiedział o nim tyle co ona. Znała jego
najskrytsze marzenia, pragnienia. Z nikim później nie był tak
blisko jak z nią. Żadna kobieta nie stała się dla niego taką
przyjaciółką. Wbrew temu, co sądził jego ojciec on nigdy nie
zapomniał o Ashley. Żałował, że tak to się wszystko potoczyło.
Nie wiedział, kto przestał się kontaktować: ona czy on. Zresztą
to nie było takie ważne. Gdyby się spotkali wszystko by odżyło,
ich przyjaźń. Głęboko wierzył, że mimo upływu lat ona nadal
jest taką samą uśmiechniętą, sympatyczną dziewczyną przy
której zawsze mógł być sobą. Już dawno chciał ją odnaleźć
ale nie zdołał. Teraz w dobie internetu i portali społecznościowych
próbował poszukać jej na facebooku, ale niestety nie posiadała
tam konta. Wydało mu się to bardzo dziwne, ale nie poddawał się.
Postanowił sobie, że po wszystkich zdanych egzaminach pojedzie do
Chicago i spróbuje ją odnaleźć. Wiedział, że to będzie
ciężkie, można powiedzieć, że prawie niemożliwe, ale chciał
spróbować. Może przez jej ciotkę by się udało. Wiedział, że
pracowała w banku. Odwiedziłby wszystkie, gdyby była taka
konieczność. Chciał odnowić ich znajomość. Musiał przyznać,
że przez te lata tęsknił za nią. Brakowało mu ich rozmów, jej
ciepłego, pocieszającego głosu. Pamiętał, że zawsze poprawiała
mu humor. Na jego twarzy wykwitł radosny uśmiech, gdy przypomniał
sobie jej pyzate policzki i włosy związane w dwa warkocze.
Zastanowił się jak może teraz wyglądać.
Spojrzał w jedno
z okien na pierwszym piętrze. Tak chciałby, żeby ona tam się
pokazała, tak jak kiedyś kiedy się żegnali. Zawsze na pożegnanie
machała do niego ręką. To głupie, pomyślał. Zastanowił się
nad jedną rzeczą. Skoro robiono porządki, to znaczy, że ktoś się
tutaj wprowadził. Czyżby Ashley sprzedała dom po swoich rodziców?
Jeżeli tak, to znaczy, że nigdy tutaj nie wróci i już wtedy na
zawsze straci z nią kontakt. Nie mógł na to pozwolić. Postanowił
jeszcze bardziej niż kiedyś zaangażować się w jej poszukiwanie.
Nie spocznie póki jej nie znajdzie.
– Cholera jasna
– zaklął i wszystkie dokumenty leżące na biurku, w ułamku
sekundy znalazły się na podłodze.
Wstał i zaczął
krążyć po gabinecie niczym tygrys w klatce. Nie rozumiał jak to
możliwe, że w XXI wieku, kiedy wszyscy podają w Internecie na
swoich kontach na portalach społecznościowych dosłownie wszystko,
nawet najbardziej intymne tajemnice, może znaleźć się osoba,
której tam po prostu nie ma. Miał nadzieję, że ją tam odnajdzie.
Przejrzał chyba wszystkie portale. Użył się nawet do podstępu i
podał się za jej kolegę z czasów licealnych, aby napisać do jej
przyjaciół ze szkoły. Przeglądał jej akta osobowe i wiedział
dokładnie gdzie i kiedy chodziła do szkoły. Miał nadzieję, że
ktoś z nich połknie haczyk i zdradzi miejsce jej pobytu. Nic to mu
nie pomogło. Nikt nie wiedział gdzie podziała się Ashley.
Zapewne tylko ten goguś, jej przyjaciel. Ale od niego też się nie
dowie. On także gdzieś przepadł, jak kamień w wodę. Ten fagas
gówno go obchodził, liczyła się tylko ona. A on musiał ją
znaleźć, po prostu musiał. Wariował bez niej. Nie mógł dopuścić
do siebie myśli, że jej już nigdy nie zobaczy. Nie mógł bez
niej żyć.
Kiedy się
uspokoił trochę, usiadł w swoim fotelu i zapalił papierosa. Oddał
się wspomnieniom. Doskonale pamiętał pierwszy dzień, kiedy Ashley
pojawiała się w ich kancelarii na staż. Miała na sobie kremowy
żakiet i spódnicę z tego samego kompletu, odsłaniającą jej
zgrabne nogi. A włosy. U żadnej kobiety nie widział takiego
odcieniu, w kolorze dojrzałych kasztanów. Chciał je dotknąć.
Przez cały czas jak pracowała, próbował się do niej zbliżyć,
jakoś zagadać. Ale ona trzymała go na dystans. Wielokrotnie
mówiła, że nie szuka romansów i żeby dał jej spokój. On jednak
wiedział swoje. Kiedy kobieta mówi „nie” tak naprawdę myśli
„tak”. Wielokrotnie miał do czynienia z takimi jak ona. Takie
„cnotki”. Ale później w łóżku wszystko wychodziło. Były
prawdziwymi tygrysicami i miały niestworzone zachcianki, które on
ochoczo spełniał.
Ale one już się
liczyły, liczyła się tylko ona: Ashley. Była dla niego jak
narkotyk, którego musiał używać każdego dnia. Musiał ją mieć,
mimo że ona zaprzeczała i się opierała. Ale w końcu będzie
należeć do niego i tylko do niego. Nie ucieknie od niego. Znajdzie
ją. Choćby w piekle.
Zgasił papierosa
w popielniczce i wzrokiem jeszcze raz przebiegł po aktach
osobowych Ashley. Nagle coś zauważył. Uśmiechnął się, tak
jakby znalazł skarb.
– Ale byłem
głupi! Widziałem to przez cały czas i nic nie widziałem.
Oszczędziłbym sobie więcej czasu i energii.
Pluł sobie w
brodę, że dopiero teraz zauważył miejsce urodzenia Ashley. To
było Phoenix, a więc nie pochodziła z Chicago jak początkowo
sądził. Musiał tylko znaleźć jej dawny adres, co nie będzie
trudne. W aktach miała podane imiona rodziców, więc powinno pójść
łatwo. Chociaż może nie aż tak łatwo, w następnej sekundzie
ostudził swój początkowy zapał. Ashley miała bardzo popularne
nazwisko, a jej rodzice imiona, a Phoenix było duże, więc nie
będzie tak prosto jak początkowo sądził. Myślał, że sam się
zajmie jej odnalezieniem, ale może mu to zająć zbyt dużo czasu.
Nagle przypomniał sobie, że miał przy sobie telefon prywatnego
detektywa, z którego usług jego kancelaria korzystała. Wyjął
portfel, a z niego odpowiednią wizytówkę.
– Bingo –
powiedział. Bez wahania wystukał numer. – Już się przede mną
nie ukryjesz, moja kruszynko. Znajdę cię i już nigdy nie pozwolę
ci odejść. Musi do ciebie w końcu dotrzeć, że należysz do mnie.
Tylko do mnie.
Joey ukradkiem
patrzył na Ashley, która powoli szykowała się do przyjęcia.
Miała na sobie niebieską sukienkę, która podkreślała jej
zgrabną figurę. Wyglądała na taką szczęśliwą. Nie miał
wątpliwości, że z niecierpliwością oczekiwała tej imprezy,
chociaż nie przyznała mu się do tego. Na pewno nie mogła się
doczekać spotkania z Dave'em, jej przyjacielem z dzieciństwa. Nie
czuł się wcale zazdrosny. Może gdyby między nimi było coś
więcej niż zwykła przyjaźń między mężczyzną a kobietą, to
poczułby ukłucie w sercu. Jak dla niego mogłaby nawet mieć tabun
wielbicieli. Oni i tak nie będą razem. Nigdy. Byli dla siebie jak
brat i siostra i tak pozostanie już na zawsze.
Nigdy nie mieli
przed sobą sekretów, zawsze sobie o wszystkim mówili i radzili się
sobie nawzajem. Ale on nie mógł jej teraz powiedzieć tego, czego
się dowiedział. Nie chciał jej psuć nastroju. Wydawała się być
taka radosna, uśmiechnięta. Już dawno jej takiej nie widział.
Ostatnie wydarzenia związane z tamtym człowiekiem sprawiły, że
straciła radość życia. Musiała z dnia na dzień rzucić swoje
życie w Chicago i wyjechać. Nie mógł jej zostawić z tym
wszystkim samej więc przyjechał z nią. Zrobiłby dla niej wszystko
i obroniłby przed każdym, kto zechciałby ją skrzywdzić.
Jeszcze raz
przypomniał sobie rozmowę z Amelią Black, ciotką Ashley. Była
bardzo
zdenerwowana, kiedy zauważyła, że ktoś ją śledzi. To na pewno ten mężczyzna co wypytywał o Ashley, powiedziała mu i chciała od niego wyciągnąć co się tak naprawdę stało, że jej siostrzenica musiała opuścić Chicago. Jednak Joey nie dał się podpuścić i nic nie powiedział. Uważał, że to Ashley powinna to zrobić.
zdenerwowana, kiedy zauważyła, że ktoś ją śledzi. To na pewno ten mężczyzna co wypytywał o Ashley, powiedziała mu i chciała od niego wyciągnąć co się tak naprawdę stało, że jej siostrzenica musiała opuścić Chicago. Jednak Joey nie dał się podpuścić i nic nie powiedział. Uważał, że to Ashley powinna to zrobić.
– Gotowy ? –
Z rozmyślań wyrwał go jej głos. – Bo ja tak.
Widać było, że
cieszy się z tego przyjęcia. Nie tylko dlatego, że Katherine
Marshall pomoże jej w dostaniu się na staż. Nie miał wątpliwości,
że te błyski w jej oczach, których nie mogła ukryć miały
związek z Dave'em. Nie mógł popsuć jej tego dnia. Nie mógł jej
powiedzieć, że ten człowiek nie zapomniał o niej, jak myślała,
tylko jej szukał. Przyjdzie odpowiedni czas na to. Tego dnia mają
dobrze się bawić.
– Ja także –
odpowiedział podając jej swoje ramię. – Idziemy, droga pani?
Roześmiała się
radośnie. Słysząc jej śmiech Joey miał pewność, że dobrze
uczynił o niczym jej nie informując.
Dave słyszał w
swoim pokoju gwary rozmów dochodzących z dołu. Przewrócił
oczami. Nie lubił takich imprez, ale nie miał wyboru. Musiał w tym
uczestniczyć. To były urodziny jego ojca. Nie mógł go zawieść.
Dobrze, że Steve dał się namówić na przyjazd tutaj. Z nim będzie
inaczej. Może później uda im się wymknąć do jakiegoś klubu.
Przecież nie musiał cały wieczór spędzać z jakimiś
sztywniakami wysłuchując ich problemów.
Poprawił jeszcze
swoje włosy, żeby nie wyglądał jakby dopiero co wyszedł z wyrka.
Nie chciał, żeby rodzice wstydzili się za niego przed znajomymi.
Wychodząc z pokoju natknął się na Steve'a.
– Ty jeszcze
nie na dole? Impreza już chyba się zaczęła.
– Co z tego? –
wzruszył ramionami. – Ojcu życzenia już złożyłem i dałem
prezent. To powinno wystarczyć. W poprzednich latach tak było i
komu by to przeszkadzało, żeby było tak i w tym roku. Ojciec
powiedział, że nie chciał tego przyjęcia, ale matka się uparła.
Jak baba się uprze, to nawet diabeł nie pomoże.
– Racja. –
Steve poklepał go po plecach i zaczęli schodzić na dół. Wtedy
zauważył witającą się z panią domu młodą kobietę w długiej,
niebieskiej sukience. – Mówiłeś, że będą tylko starsi, nikogo
w naszym wieku. A ten anioł o kasztanowych włosach rozmawiający z
twoją matką bynajmniej nie wygląda na bezzębną staruszkę
podpierającą się laską.
Dave podążył
za wzrokiem przyjaciela. W towarzystwie jego matki stała wyjątkowo
piękna kobieta. Włosy miała w kolorze dojrzałych kasztanów. Znał
tylko jedną osobę, która miała taki kolor włosów. Gdy usłyszał
śmiech i głos nieznajomej zamarł. A kiedy odwróciła na chwilę
głowę i ujrzał jej twarz już wiedział kim ona była.
– Ashley –
szepnął.