Dave Marshall
nigdy nie przepadał za rodzinnymi uroczystościami, na których
można się było wynudzić na śmierć, dlatego starał się tego
unikać jak ognia. Ale urodziny ojca to było coś innego. Musiał na
nich być. Zdziwił się kiedy matka do niego zadzwoniła i
powiadomiła, że urządza przyjęcie. Nigdy nie było żadnej
imprezy z tej okazji, więc dlaczego teraz. Wiedział, że jej
pomysły są czasami szalone i nieprzewidywalne. Nawet nie próbował
jej rozumieć, bo kobiety ciężko zrozumieć, a na pewno takie jak
Katherine Marshall. Ale dzięki temu życie jego i jego ojca nie było
nudne. Kobiety nie są do rozumienia, kobiety są do kochania, ktoś
kiedyś powiedział i Dave zgadzał się z tym stwierdzeniem w stu
procentach. I tak miał w ten weekend wpaść do domu, Zresztą nie
mogło go nie być na urodzinach ojca. Tylko to przyjęcie... Aż się
wzdrygnął na samą myśl. Na pewno będą tam obecni sami znajomi
ojca z Palestry. Nuda... To nie było towarzystwo dla niego. Co
innego gdyby tam byli jego znajomi z uczelni, albo z pracy.
Dave poza tym, że
studiował architekturę dorabiał sobie w barze. Nie chciał być
zdany tylko wyłącznie na rodziców. Nie musiał na razie pracować,
przynajmniej póki nie skończy studiów, ale chciał. To była dla
niego lekcja samodzielności w dorosłym życiu. Dzięki temu lepiej
szanował pieniądze, a nie szastał nimi jak jego bogaci koledzy z
uczelni. Chciał żyć na własny rachunek, a nie liczyć tylko na
wsparcie rodziców. Ponadto miał kontakt z ludźmi. Nie tylko on
zarabiał w ten sposób. Wielu jego przyjaciół dorabiało sobie w
różnych barach, czy klubach.
Przystanął na
chwilę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Biegał już od
ponad pół godziny. Wyszedł wcześnie rano, zanim jeszcze słońce
wyjrzało zza horyzontu. Teraz zaczęło już powoli świtać.
Uwielbiał biegać w pustym parku, kiedy jeszcze nie było wielu
ludzi. To go uspokajało i pozwoliło pozbierać myśli. Tak jak
teraz. Myślał o pomyśle matki, o tym całym przyjęciu. Trudno,
będzie musiał się przemęczyć. Nie miał wyjścia. Nie mogło go
przecież zabraknąć na tak ważnej uroczystości.
Kiedy jego oddech
powrócił do normalnego rytmu wyprostował się i odgarnął ze
spoconego czoła włosy. Wyszedł z parku, wprost na chodnik, gdzie
pojawiało się coraz więcej spieszących się ludzi. Podbiegł do
przejścia dla pieszych, aby zdążyć przejść na drugą stronę
ulicy, zanim światło zmieni się na czerwone. Dojście do
wynajętego mieszkania zajęło mu nie więcej niż dziesięć minut.
Wchodząc do mieszkania zauważył wychodzącego z łazienki swojego
współlokatora i zarazem najlepszego przyjaciela Steve'a Dawsona.
Wokół bioder miał owinięty ręcznik, gdyż niedawno wyszedł spod
prysznica.
– Znowu
biegałeś – bardziej stwierdził niż zapytał Steve.
– Znasz mnie
nie od dziś – odrzekł Dave zdejmując buty. – Nie mogłem sobie
odmówić porannego joggingu.
Chłopcy poznali
się, kiedy zdawali na ten sam kierunek studiów. Bardzo szybko
znaleźli wspólny język, a potem postanowili razem wynająć jakieś
mieszkanie blisko uczelni. Nie chcieli mieszkać w akademiku. Tutaj
mieli większa swobodę i wolność. Korzystali z życia póki byli
jeszcze młodzi. Chodzili na imprezy suto zakrapiane alkoholem.
Chociaż Dave nie był typem imprezowicza tak jak Steve to często
dawał się namawiać przyjacielowi, żeby gdzieś wyjść. Nie
uśmiechało się mu samemu przesiadywać w pustym mieszkaniu. Był
raczej typem domatora, za to jego przyjaciel wręcz przeciwnie.
Wszędzie było go pełno i zawsze potrafił rozkręcić każdą,
nawet najbardziej drętwą zabawę. Gdzie by się nie pojawili
otaczał ich tabun dziewczyn, które raczej lgnęły do Dave'a. Nic
dziwnego. Był przystojny i podobał się większej części kobiet.
Jednak żadnej do tej pory nie udało się wzbudzić w nim większych
uczuć. Żadna do tej pory nie usidliła go na dłużej. Miał kilka
dziewczyn, ale nie było to nic poważnego. Chociaż nie przyznawał
się do tego, to tak naprawdę gdzieś w głębi duszy marzył o
prawdziwej miłości. I jak na razie jej nie spotkał.
– Przyznaj się,
że spotykasz się z jakąś laską na tym całym bieganiu. –
Roześmiał się Steve, mierzwiąc swoje krótkie blond włosy. –
Każde miejsce na podryw jest dobre.
– No skąd –
gwałtownie zaprzeczył Dave. – Chcesz się przekonać? Wyskakuj z
łóżka wcześnie rano tak jak ja i biegaj ze mną.
– Nie,
dziękuję.
Przyjaciel tylko
się skrzywił na jego słowa. Był strasznym śpiochem. Kiedy Dave
zrywał się bladym świtem on jeszcze w najlepsze spał. Tego dnia
wyjątkowo udało mu się wcześniej wstać, co zdziwiło Dave'a
kiedy wszedł do mieszkania. To było do niego całkiem niepodobne. O
tej porze zazwyczaj przewracał się na drugi bok. Wyjątkiem były
tylko wcześniejsze zajęcia na uczelni.
– A ty co się
zerwałeś tak wcześnie rano. Cierpisz na bezsenność, czy co? –
zapytał Dave idąc za kolegą do jego pokoju, gdzie Steve zaczął
się ubierać.
– Nawet nic mi
nie mów. Jakiś cholerny kundel z mieszkania obok zaczął ujadać
jak wściekły. Chcąc nie chcąc musiałem się zwlec.
– Dobrze
wiedzieć. – Dave uśmiechnął się na tą myśl. Wyobrażał
sobie minę przyjaciela, kiedy słyszał szczekającego psa, który
nie pozwolił mu wylegiwać się do południa. Steve'a nigdy nie
można było dobudzić, kiedy trzeba było się zbierać na zajęcia.
– Teraz znam dobry sposób na pobudkę. Może trzeba sobie sprawić
takiego psa.
– Tylko spróbuj
– Steve wyciągnął wskazujący palec i dźgnął go w klatkę
piersiową – a już nie żyjesz. Nie chcę tutaj żadnego
zapchlonego kundla. Czy to jasne?
– Tylko
żartowałem. – Roześmiał się Dave.
– Nie śmieszą
mnie takie żarty. Wiesz, jak nie znoszę psów. Jeszcze mi tutaj
tylko jakiegoś potrzeba do szczęścia – prychnął. Kiedy
uspokoił się trochę, bo nie umiał się długo gniewać na
przyjaciela, zresztą nie miał tak naprawdę o co, szybko zmienił
temat. – Co robimy w weekend? Wyskoczymy gdzieś na balety?
– Nie wiem,
jakie ty masz plany, ale ja muszę w ten weekend być w domu. Mój
ojciec ma urodziny, a matka przygotowuje przyjęcie.
– Będzie
wyżerka. – Steve pogłaskał się po brzuchu. – Zazdroszczę ci.
Będziesz mógł zjeść coś treściwego, a nie ciągle pizza albo
chińskie zupki.
– Nie masz mi
czego zazdrościć. Poza dobrym jedzeniem to będzie nuda. Na pewno
będą znajomi i koledzy ojca z branży. Do dziś się zastanawiam po
co matka organizuje tą imprezę. Po co jej to? Tyle lat obywało się
bez niej.
– A ile w ogóle
twój ojciec kończy?
– Pięćdziesiąt
lat.
Steve zagwizdał.
– Piękny wiek.
Pewnie jeszcze nieźle się trzyma.
– Żebyś
wiedział. Ma tyle energii, że niejeden dwudziestolatek mógłby mu
zazdrościć. Nie chcę mi się całkiem iść na to przyjęcie, ale
nie zrobię tego ojcu. – Dave żalił się przez chwilę
przyjacielowi, gdy nagle w głowie zaświtała mu pewna myśl. – A
może pojedziesz ze mną do domu. Mówiłeś niedawno, że chciałbyś
zjeść coś dobrego. A dobrego żarcia tam nie zabraknie, gwarantuje
ci to.
– Nie wiem, czy
twoi rodzice życzyliby sobie moją obecność.
– Na pewno nie
będą mieli nic przeciwko temu – zapewnił go Dave. – Od razu
cię polubili, kiedy cię poznali. Razem jakoś zniesiemy to całe
przyjęcie. Będziesz miał darmowe jedzenie, a wiem, że lubisz
dobrze zjeść. To jak?
Steve podrapał
się po głowie, zastanawiając się nad propozycją przyjaciela. To
miało jakiś sens, pomyślał. Przyjaciel wiele razy wyciągał do
niego pomocną dłoń. Pora, żeby mu się odwdzięczył tym samym.
Razem jakoś przetrzymają tą imprezę, będzie im raźniej.
– Zgoda –
powiedział i uścisnął dłoń Dave'a.
Dave był pewien,
że dzięki obecności swojego najlepszego przyjaciela jakoś uda mu
się przetrwać te kilka godzin tego nieszczęsnego przyjaciela.
Ashley dotrzymała
swojego postanowienia. Przez kilka najbliższych dni razem z Emily
doprowadzała dom do porządku. Było wiele do zrobienia. Gospodyni
początkowo nie chciała słyszeć o jej pomocy, ale w końcu się
poddała widząc, że nie wyperswaduje dziewczynie tego co sobie
postanowiła. Ashley miała zajętą głowę więc nie myślała o
tym co w ostatnich miesiącach spotkało ją w Chicago. Powoli jej
się to udawało, a wszystko dzięki pracy. Nie miała czasu
rozpamiętywać przeszłości. Postanowiła, że weźmie się w
garść. Musi być silna.
Zawinęła rękawy
bluzki, żeby namoczyć ścierkę w wodzie z octem. Tego dnia zajęła
się myciem okien. Było jeszcze tyle do zrobienia, ale ma na to
czas, póki jeszcze nie została przyjęta na staż. Postanowiła
skorzystać z pomocy Katherine, nie było w tym nic złego. Już nie
mogła się doczekać przyjęcia. Może nie tyle przyjęcia, co
spotkania Dave'a. Wiele razy zastanawiała się jak będzie wyglądać
ich spotkanie po latach. Czy będą mieli jeszcze ze sobą o czym
rozmawiać jak bywało kiedy byli jeszcze dziećmi? Nieraz potrafili
przegadać ze sobą całą noc o wszystkim i o niczym. Czuła się w
jego towarzystwie doskonale. Nigdy później nikogo takiego nie
spotkała. Może poza Joeyem, ale to było co innego. Nikt nie
znaczył dla niej tak dużo jak Dave. Posmutniała na krótką
chwilkę, kiedy uzmysłowiła sobie, że on może jej już nie
pamiętać. Minęło kilka lat, ludzie się zmieniają. Ona także
się zmieniła, ale nie na tyle, żeby zapomnieć co kiedyś do niego
czuła. Te wspomnienie zostanie na zawsze w jej sercu.
Kiedy skończyła
myć okna i zeszła z krzesła do pokoju wszedł Joey. Zatrzymał się
u niej. Nie mógł jej przecież zostawić samej w tym wielkim domu.
Ona nawet nie chciała, żeby czegoś szukał. Chciała, żeby został
z nią. Będzie tak jak w Chicago, znowu będą mieszkać razem.
Lekko uśmiechnęła się do niego.
– I jak ci się
podoba pokój, który dla ciebie wybrałam? Mam nadzieję, że nie
jest za mały.
– Nie, skąd.
Jest w sam raz.
– Możesz go
przemeblować, jeśli chcesz. Zdaję, sobie sprawę, że po tylu
latach może się wydać trochę staroświecki.
– Mi odpowiada
tak jak jest – odrzekł Joey podchodząc do przyjaciółki. –
Może byś na dzisiaj skończyła to całe sprzątanie. Nie jesteś
zmęczona?
– Może
odrobinkę – przyznała i chciała zasłonić rękawy, ale Joey jej
nie pozwolił. Wziął ja za nadgarstki i spojrzał na miejsce, gdzie
jeszcze kilka dni temu były siniaki. – Zbladły.
– Tak –
odparła i uciekła wzrokiem w bok.
– Jesteś
pewna, że podjęłaś słuszną decyzję, żeby tutaj przyjechać?
Myślisz, że uciekniesz od tego co cię tam spotkało?
– Może jestem
naiwna, ale tak. – Spojrzała mu prosto w oczy i usiadła na
kanapie, jeszcze przykrytą folią. – Tutaj jestem bezpieczna. A
poza tym ty tutaj jesteś. Jestem ci za wdzięczna, nie musiałeś ze
mną przyjeżdżać.
– Ale
chciałem... – przerwał jej. – Jesteśmy przyjaciółmi i nigdy
cię nie zostawię w potrzebie. Obronię cię przed... – Nie mogło
mu przejść przez gardło nazwisko mężczyzny, który sprawił, że
Ashley z osoby pewnej siebie i radosnej, jaką była kiedy ją poznał
dwa lata temu, stała się zagubiona i wystraszona. Postanowił, że
dopilnuje, aby doszła do równowagi. Przełknął na chwilę ślinę.
Musiał zadać, jej to pytanie. – Myślisz, że on cię tu nie
znajdzie.
– Mam nadzieję
– odrzekła. – W moich dokumentach jest mój adres w Chicago.
Niby jest podane miejsce urodzenia, ale Phoenix jest dużym miastem.
Nigdzie nie ma mojego starego adresu, zanim wyjechałam. Na pewno da
mi już spokój, gdy zniknęłam mu z oczu. To było jedyne wyjście,
żeby od niego uciec. Tylko ciocia Amelia wie, gdzie jestem. Na nią
mogę liczyć, ona nikomu nie powie, gdzie jestem.
– Ten facet
już ci nie zagraża. Wierzę w to. – Lekko objął ją ramieniem,
żeby dodać jej otuchy i uspokoić ją trochę.
Tak ich zastała
Tracy, która wparowała do pokoju, kiedy Emily powiedziała, jej
gdzie jest Ashley. Rudowłosa na chwilę stanęła w progu
podziwiając tak piękny widok.
– Wiedziałam!–
krzyknęła radośnie. Ashley i Joey oderwali się od siebie
przestraszeni jakimś piskiem. Odwrócili się w stronę drzwi gdzie
stała Tracy z triumfalnym uśmiechem na ustach jakby trafiła
szóstkę w Lotka. – Przyłapałam was. Teraz już się nie
wykpicie. Jestem pewna, że jesteście parą. Tylko nie rozumiem,
dlaczego ciągle się z tym kryjecie.
– Tracy, tyle
razy ci tłumaczyłam, że … – Ashley kolejny raz próbowała jej
wytłumaczyć, że się myli, ale czuła że na nic się to zda.
– Już ja znam
te bajki, ale nie wierzę w nie. Już dawno z nich wyrosłam. –
Spojrzała krytycznym wzrokiem na jej strój. Ashley miała na sobie
starą koszulę i podarte dżinsy. – Co ty masz na sobie?
– Strój
roboczy – odparła radośnie Ashley. – Myłam okna.
– To musisz to
zostawić. Ktoś inny to za ciebie zrobi.
W tej chwili
spojrzała na Joeya. W jej oczach pojawiły się diabelskie ogniki.
Chłopak podchwycił jej spojrzenie.
– Niby ja? –
zdziwił się.
– A co ci
brakuje? Bozia dała ci dwie rączki. – Tracy podeszła do miski,
gdzie moczyła się ścierka, którą Ashley myła okna. Wyjęła ją
i włożyła w ręce Joeya. – Do roboty. Co robisz taką zdziwioną
minę? Pora się nauczyć. Minęła epoka kiedy tylko kobiety prały,
gotowały i sprzątały. – Spojrzała na przyjaciółkę, która
powstrzymywała uśmiech. – A ty masz pięć minut, żeby się
doprowadzić do porządku. Jedziemy na zakupy.
– Ale...
Ashley chciała
zaprotestować, ale Joey jej przerwał:
– Tracy ma
rację. Musisz sobie sprawić nową kreację na przyjęcie.
Dziewczyna
myślała, że udusi przyjaciela własnymi rękoma. Musiał się
wygadać!
– Jakie
przyjęcie? Ja nic nie wiem.
– Opowiem ci po
drodze – odparła Ashley. Chciała wyjść z pokoju, gdy nagle się
zatrzymała. – A Chantelle?
– Zwiniemy ją
po drodze.
Tracy jeszcze
odwróciła się na chwilę patrząc, jak Joey bezmyślnie wpatruje
się w ścierkę, którą mu podała nie bardzo wiedząc jak się
zabrać za mycie okien.
– Żwawo,
żwawo. I ma nie być smug. – Pogroziła mu palcem. – Jak
przyjedziemy to sprawdzę.
Z tymi słowami
wyszła zostawiając chłopaka samego.
– Jestem tego
pewien – powiedział, a potem roześmiał się.
Nie żałował
swojej decyzji, żeby wyjechać razem z Ashley. Dzięki jej
żywiołowej przyjaciółce nigdy nie będzie nudno.
Amelia powoli
piła kawę z porcelanowej filiżanki. Była już prawie zimna, ale
nie zwracała na to uwagi. Jej myśli krążyły wokół
siostrzenicy. Zastanawiała się co się takiego musiało stać się
w jej życiu, że musiała uciec. Wiedziała, że to była ucieczka.
Jeszcze ten mężczyzna którego spotkała dzisiaj wzbudził jej
niepokój. Nie wiedziała skąd, ale intuicja jej podpowiadała, że
to przez niego Ashley musiała tak nagle wyjechać. Jeszcze te jego
pytania. Myślał, że trafił na głupią i poda mu adres jej
pobytu. Coś jej w nim nie pasowało. Na początku był miły,
sympatyczny, ale zmienił się kiedy nie chciała mu powiedzieć,
gdzie jest Ashley. Ten człowiek był niebezpieczny.
Szybko wypiła
resztę zimnej kawy. Skrzywiła się lekko i podeszła do okna.
Zauważyła w oddali, po drugiej stronie ulicy, gdzie był park,
pomarańczowy punkcik, który nagle zgasł, gdy tylko pojawiła się
w oknie. Ktoś palił papierosa. Czuła się dziwnie, jakby ktoś ją
obserwował. To głupie, pomyślała. Ale nic nie mogła na to
poradzić, że czuła się obserwowana. Tak było od momentu
spotkania tego człowieka. Czy naprawdę ją obserwował albo
śledził? A może to jej tylko chora wyobraźnia?
Odeszła od okna
i poszła do sypialni. Szybko przebrała się w pidżamę i położyła
się do łóżka, ale nie mogła zasnąć. Nadal myślała o tym
dziwnym zachowaniu mężczyzny. Może powinnam zawiadomić Ashley, że
ktoś jej szukał, pomyślała. Szybko jednak doszła do wniosku, że
to jest zły pomysł. Tylko by ją wystraszyła. Ale Joey. On na
pewno wszystko wie, co się zdarzyło. Bo, że coś się stało to
Amelia wiedziała. W przeciwnym wypadku Ashley nie zdecydowałaby się
na tak szybki i nagły wyjazd. Spojrzała na zegarek stojący obok
łóżka, dochodziła dziesiąta. Chłopak na pewno jeszcze nie spał.
Młodzi ludzie chodzą później spać. Wzięła do ręki telefon.
Wiedziała, że jego powinna zawiadomić o spotkaniu tego mężczyzny,
on będzie wiedział co z tym zrobić.