Żółta taksówka
zatrzymała się w centrum miasta na postoju. Chwilę potem ze
środka wysiadły dwie młode kobiety. Powoli szły w milczeniu.
Zastanawiały się nad tym czego się dzisiaj dowiedziały.
– Nie
spodziewałam się, że takie coś spotka Ashley. - To Chantelle była
tą, która postanowiła pierwsza przerwać milczenie. - Nie miałam
pojęcia, że miała takie przeżycia.
– Ja też nie –
potwierdziła Tracy. - Powinnam ją palnąć za to, że się do nas
nie odezwała i nie powiedziała co się świeci.
– Co za
człowiek. - Blondynka jeszcze raz przypomniała sobie całą rozmowę
przeprowadzoną z Ashley w restauracji, gdzie jadły lunch. Nie
dziwiła się jej, że postanowiła stamtąd wyjechać, czy raczej
uciec, bo to było odpowiednie określenie. Sama nie wiedziała jakby
postąpiła gdyby była na jej miejscu. Być może tak samo. Miała
nadzieję, że tutaj w miejscu jej dzieciństwa odzyska dawną
równowagę i spokój. Już ona i Tracy się o to postarają. - Że
też tacy istnieją.
– Ma facet
szczęście, że nie trafił w moje łapy – powiedziała Tracy ze
złością w głosie. - Popamiętałby mnie ruski miesiąc.
– A co byś mu
zrobiła?
– Urwałabym
jaja i podała na talerzu – szybko odrzekła rudowłosa koleżanka.
Chantelle głośno
parsknęła śmiechem.
– A myślisz,
że byłyby jadalne?
– Wątpię. -
Tracy wykrzywiła usta. - Już bym wolała zjeść te trociny które
jadła dziś Ashley. Może bym się nie zatruła.
– Dobrze, że
ma Joeya – stwierdziła Chantelle.
– Tak. Niezłe
z niego ciacho. Nie wiem tylko czemu ona się ukrywa z tym, że coś
ich łączy. Przecież to widać na odległość.
– Może jednak
jest tak jak mówi. Może rzeczywiście są tylko przyjaciółmi.
– Taaak. A ja
jestem królowa angielska.
– Miło mi
Wasza Wysokość. - Chantelle ukłoniła się nisko.
– Nie błaznuj
– zbeształa ją Tracy. - Znam się na tym.
– Od kiedy to
jesteś taką znawczynią w relacjach damsko- męskich? - spytała
Chantelle. - O ile mi wiadomo nigdy żaden z tobą nie wytrzymał
nawet miesiąca.
Tracy dała
koleżance potężnego kuksańca w bok, aż blondynka lekko pisnęła.
– Może to ja z
nimi nie wytrzymywałam. Trafiałam na samych palantów. Sama
doskonale o tym wiesz. - Odcięła się jej ze złością. - To, że
nie mam szczęścia do facetów nie znaczy, że nie wiem co jest na
rzeczy. Mówię ci, że mam rację. Jeszcze się o tym przekonasz.
– Powiedziałaby
nam gdyby byli parą, nie sądzisz? Jesteśmy jej najlepszymi
przyjaciółkami.
– Owszem, ale
jednak nie powiedziała nam o tamtym psycholu.
– To co innego.
Nie chciała nas martwić – stwierdziła Chantelle.
Dziewczyny
zatrzymały się przed budynkiem z napisem "Fotograf". To w
tym miejscu pracowała Tracy. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej
poszła na kurs fotograficzny. Robienie zdjęć zawsze było jej
wielką pasją. Potem postanowiła założyć własny biznes i nie
żałowała tego. Zakład przynosił jej dochody i nie narzekała.
Sama była sobie szefem i nie musiała się z nikim użerać.
– Powtarzam ci
kolejny raz, oni są razem – rzekła Tracy szukając w torebce
kluczy od zakładu.
Jak zwykle
przeklinała pod nosem, bo nie mogła ich znaleźć. Dlaczego żadna
kobieta nigdy nie może nic znaleźć w swojej torebce, nieraz
myślała. Dopiero gdy wysypała całą zawartość torebki na
ziemię, znalazła klucze przy których wisiał mały breloczek w
kształcie serduszka. To była pamiątka po jej pierwszym chłopaku.
Tracy nie była sentymentalna i na pewno już dawno by wyrzuciła ten
brelok, ale bardzo jej się podobał.
– Ty też masz
takie problemy ze znalezieniem czegokolwiek w swojej torebce? –
zapytała.
– Nie... –
Chantelle nie zdążyła dokończyć, bo Tracy jak zwykle wchodziła
jej w słowo.
– Oczywiście,
że nie. U takiej Panny Porządnickiej wszystko zawsze działa jak w
szwajcarskim zegarku.
Otwarła drzwi i
razem z koleżanką weszła do środka. Rzuciła torbę przy swoim
biurku.
– Zawsze jesteś
pewna swojego zdania. Może tym razem się mylisz? - odrzekła
Chantelle po paru chwilach.
– Oni są dla
siebie bardzo bliscy. Widziałaś jak ją trzymał za rękę chcąc
podtrzymać na duchu, gdy nam opowiadała o tamtym psycholu? – Gdy
przyjaciółka skinęła głową ciągnęła dalej. – Okazywał
jej wiele czułości. Ona jest dla niego ważna i on dla niej. Nie da
się tego ukryć.
– A co z... –
Blondynka na chwilę przerwała. Chciała powiedzieć jej o Dave'ie,
ale się powstrzymała. Tracy nigdy za nim nie przepadała, chociaż
on był bardzo ważny dla Ashley. Ale rudowłosej rzadko który
odpowiadał. Można to było wywnioskować z jej doświadczeń z
mężczyznami. Nigdy tak naprawdę nie potrafiła żadnemu zaufać i
uważała wszystkich za skończonych drani. Traktowała wszystkich
tak samo.
– Co chciałaś
powiedzieć? No dalej! Mam to z ciebie wydusić siłą?
– A Dave? –
W końcu powiedziała jego imię.
– Dave? Nie
bądź śmieszna. – Tracy roześmiała się podchodząc do biurka
i włączając komputer. Miała tego dnia dużo zamówień i musiała
się z nimi obrobić. – To jej dawny przyjaciel z dzieciństwa.
Ona już go nawet nie pamięta. Kontakt się urwał.
– Ale Ashley go
kochała. Nad życie.
– To tylko
młodzieńcza miłość – odrzekła rudowłosa. – Powtarzam ci,
ona już go nie pamięta. On jej pewnie też nie. Pytała się kiedyś
o niego? Nie! Więc to jest skończona sprawa. Zejdź na ziemię. Za
często bujasz w obłokach.
Jednak Chantelle
wiedziała swoje. Dave jest ważny w życiu Ashley. Zawsze tak było.
Dziewczyna kochała go całym sercem, chociaż on jej nie zauważał.
Pierwszą miłość trudną zapomnieć i Ashley na pewno jej nie
zapomniała. Co więcej myślała, że jej koleżanka nadal coś
czuje do Dave'a., chociaż minęło już tyle lat. Dzisiaj zobaczyła
coś co ją o tym przekonało. Niby dlaczego wciąż nosiła jego
zdjęcie w portfelu, które dał jej wiele lat temu kiedy opuszczała
Phoenix? Tylko z jednego powodu nie wyrzuciła jego fotki: on nadal
jest dla niej ważny. Nic tego nie zmieni.
Od razu
rozpoznała osobę, która siedziała na ławce przy grobie jej
rodziców. Katherine Marshall, matka Dave'a. Widziała ją ostatni
raz dwa lata temu, ale kobieta wcale się przez ten czas nie
zmieniła. Ashley nie spodziewała się jej tu spotkać, więc była
zaskoczona jej obecnością. Mimo to nie chciała się wycofywać,
żeby uniknąć spotkania z nią, jak to miało miejsce ostatni raz.
Ciekawe tylko czy Katherine ją rozpozna? Zmieniła się. Już nie
była tą pulchną dziewczyną, co kiedyś.
Wolnym krokiem
podeszła do nagrobka i postawiała na nim znicz, który trzymała w
swoich dłoniach.
– Ashley. To
naprawdę ty? – Katherine Marshall uścisnęła ją na
przywitanie.
– Tak. Jak się
pani miewa? – spytała kobiety, gdy wypuściła ją ze swoich
objęć.
– Doskonale.
Ale lepiej pomówmy o tobie. Bardzo się zmieniłaś, ledwie cię
poznałam.
– Musiałam w
końcu zadbać o siebie – powiedziała Ashey zapalając znicz i
stawiając blisko tablicy nagrobkowej. – Poświeciłam na to dużo
czasu i energii.
– I opłaciło
się. Wyglądasz wspaniale. – Pochwaliła ją Katherine wciąż
nie mogąc się nadziwić zmianie jaka zaszła w przyjaciółce jej
syna. Zniknęły okulary i niemodne ubrania, w jakie zawsze ubierał
się "pączuszek", jak czasami żartobliwie nazywał ją
Dave. W miejsce tamtej nastolatki pojawiła się piękna kobieta:
świetnie ubrana, o wspaniałej figurze i promiennym uśmiechu. Tylko
włosy miała wciąż takie same: długie i kasztanowe. Zastanawiała
się jakby zareagował jej syn, gdyby teraz zobaczył swoją
przyjaciółkę z dzieciństwa. – Ledwie cię rozpoznałam.
– A pani nic
się nie zmieniła. Pani też świetnie wygląda. Niejedna nastolatka
mogłaby pozazdrościć. - Uśmiechnęła się Ashley patrząc na
Katherine. Kobieta miała doskonały gust. Miała na jedwabną bluzkę
i idealnie do niej pasującą ołówkową spódnicę. Dziewczyna
nieraz się zastanawiała jak Katherine to robi, że mimo iż ma już
ponad czterdzieści lat, to jej twarz i figura wcale tego nie
pokazywały.
– Wciąż
jesteś tak samo miła i sympatyczna jak kiedyś.
– Zmieniłam
się zewnętrznie, nie wewnętrznie. Wciąż jestem tą samą osobą
co kiedyś. No może tylko wydoroślałam – stwierdziła Ashley
siadając na ławce.
Katherine poszła
za jej przykładem. Wciąż nie mogła uwierzyć, że dziewczyna
tutaj jest. Postanowiła nie zmarnować takiej okazji. Musiała
wszystkiego się o niej dowiedzieć.
– Co u ciebie
słychać? Wiem, że się wyprowadziłaś razem z ciotką z dawnego
domu. Chciałam się z tobą skontaktować.
– Tak. Ciocia
Amelia dostała lepszą propozycję pracy i przeprowadziliśmy się
na drugi koniec Chicago. Jakoś tak wyszło, że nie powiadomiliśmy
nikogo. Tylko Tracy i Chantelle wiedziały o tym.
– A co w ogóle
robisz dzisiaj w Phoenix? Wiem, że przyjeżdżałaś tylko na
rocznicę śmierci rodziców.
– To prawda,
ale od dzisiaj się to zmieni. Wyprowadziłam się z Chicago.
Wróciłam na stare śmiecie.
Ashley nie
wiedziała, czy dobrze robi mówiąc jej o tym. Może podświadomie
czuła, że kobieta powie o tym synowi. Jak Dave był zareagował na
wiadomość, że wróciła? Czy szukał by kontaktu z nią? Minęło
już tyle lat. Może rzeczywiście o niej zapomniał jak nieraz
myślała. Jednak jakaś część jej podpowiadała, że ona nadal
jest dla niego ważna jak zapewniał ją o tym kiedy kilka lat temu
wyjeżdżała z rodzinnego miasta. Może to było naiwne, ale miała
nadzieję, że tak jest.
– Naprawdę?
Tak się cieszę. – Katherine roześmiała się szczerze. –
Będziesz blisko miejsca swojego dzieciństwa. Ale skąd ta nagła
decyzja? – zainteresowała się. – Co z twoimi studiami?
Rzuciłaś prawo? Zawsze marzyłaś, żeby zostać prawnikiem jak
twoi rodzice.
Rodzice Ashley
prowadził doskonale prosperująca kancelarię adwokacką. Mimo że
praca zajmowała im dużo czasu i energii nie zapomnieli o swojej
jedynej córce. Nigdy nie zabrakło jej uwagi i miłości z ich
strony. Po ich śmierci jeden ze wspólników, odkupił kancelarię
dzięki czemu Ashley miała pokaźną kwotę na swoim koncie. Oprócz
tych pieniędzy miała też spadek. Gdyby była rozrzutna już dawno
by je roztrwoniła. Ashley była rozsądna w tej kwestii i dlatego
miała jeszcze dużo funduszy. Przeznaczała je na naukę i
inwestowała w przyszłość. Marzyła o tym, żeby pójść w ślady
rodziców i otworzyć własną kancelarię. Ale do tego jeszcze długa
droga. Była dopiero na drugim roku studiów.
– Nie,
oczywiście, że nie. To by było... nieodpowiedzialne. Przeniosę
się na tutejszy uniwersytet. A teraz póki są wakacje chciałabym
podjąć staż.
– Widzę, że
masz już zaplanowaną przyszłość. Zawsze miałaś poukładane w
głowie i wiedziałam, że daleko zajdziesz. – Katherine tylko
czekała, aż dziewczyna podejmie temat Dave'a. Ani razu o niego nie
zapytała. Być może o nim zapomniała. Niemożliwe, stwierdziła w
duchu. – Wiedz, że masz w nas przyjaciół, we mnie i w moim mężu.
I zawsze możesz do nas wpaść, tak jak kiedyś.
– Wiem, ale na
razie to wykluczone. Mam tyle spraw do załatwienia związanych z
przeniesieniem się. Studia i staż...
– Kochanie, we
wszystkim ci pomożemy. George ma znajomości ,więc pomoże ci ze
stażem. A nie zastanawiałaś się czy nie podjąć go w dawnej
kancelarii twoich rodziców?
– Nie
chciałabym mieć żadnych przywilejów ani taryfy ulgowej.
Katherine
spojrzała na zegarek. Zasiedziała się, a musiała jeszcze pójść
na zakupy. Chciałaby tu jeszcze zostać. Tak miło jej się
rozmawiało z Ashley. O tyle rzeczy chciała ją jeszcze zapytać,
ale to musiało poczekać. Nagle wpadła na pewien pomysł.
– Muszę
niestety już iść, ale musimy się spotkać – rzekła.
– Bardzo bym
chciała, ale wątpię, żebym w najbliższym czasie wygospodarowała
choć trochę wolnego czasu.
– Nawet jednego
wieczoru? – zapytała Katherine. Już ułożyła w głowie plan,
żeby Ashley i Dave spotkali się jak najwcześniej.
– Myślę, że
to dałoby się zrobić.
– Wspaniale –.
Katherine uśmiechnęła się promiennie. – Za parę dni George ma
urodziny. Powinnaś na nich być. Nie przyjmuję odmowy.
W tej chwili do
obu kobiet podszedł Joey niosąc ze sobą bukiet białych kwiatów.
Położył je na nagrobku.
– Przepraszam,
że to tak długo trwało. Była kolejka w kwiaciarni. –
Wytłumaczył się.
– Nic nie
szkodzi – odparła Ashley.
Katherine z
zaciekawieniem spojrzała na nieznanego jej przystojnego, młodego
człowieka. Czyżby to był jej chłopak, pomyślała.
– To mój
przyjaciel Joey . – Ashley przedstawiła jej chłopaka.
– Katherine
Marshall. – Kobieta uścisnęła jego wyciągniętą dłoń. –
Oczywiście twój przyjaciel też jest zaproszony. Będziecie mile
widziani w moim domu. Pożegnam się już. Miło było cię spotkać
Ashley – powiedziała na odchodnym.
– Panią też –
odparła.
Gdy kobieta
zniknęła z ich pola widzenia Joey spojrzał ze zdziwieniem na
Ashley.
– Marshall? Czy
to jakaś rodzina twojego Dave'a? – zapytał. Dziewczyna kiedyś
opowiedziała mu wszystko o swojej pierwszej miłości.
– To jego
matka.
– Pójdziesz?
– Pójdziemy –
poprawiła go. – Ty też jesteś zaproszony.
Chociaż chwilę
temu miała wątpliwości czy skorzystać z zaproszenia, to
postanowiła zaryzykować. Pokusa zobaczenia Dave'a była zbyt
wielka. Już nie mogła się doczekać tej chwili.