Dziewczyny zawsze
chętnie spędzały ze sobą czas i nigdy się ze sobą nie nudziły.
A tym bardziej teraz, kiedy jedna z drużyny wróciła na stare
śmiecie. Zarówno Chantelle jak i Tracy zastanawiały się co się
zdarzyło, że Ashley postanowiła wrócić. Nigdy wcześniej im nie
wspominała o powrocie w rodzinne strony więc skąd ta nagła
decyzja. Miały nadzieję, że jej wyjawi powody, ale na razie się
na to nie zanosiło. Zręcznie omijała ten temat, mówiąc, że
będzie na to czas.
Teraz siedziały
w swojej ulubionym lokalu za czasów, kiedy jeszcze mieszkała w
Phoenix. Wystrój trochę się zmienił, oczywiście na lepsze.
Został rozbudowany. Był podzielony na dwie części, jedna dla
niepalących, a druga dla palaczy, zgodnie z obowiązującymi
przepisami. Na ścianach wisiały różne obrazy, przedstawiające
krajobrazy. Można je było uznać za tandetne, ale Ashley teraz
bardzo się tu podobało. Było tak miło i przytulnie. A przede
wszystkim rodzinnie.
Kiedy żyli jej
rodzice często w niedzielę tu przychodzili, żeby zjeść coś
pysznego, jeśli nie mieli ochoty siedzieć w domu. Tutaj zawsze była
taka cudowna atmosfera i można było spotkać wielu znajomych.
Ashley zamówiła
tylko sałatkę, musiała przecież dbać o linię. Nie po to
schudła, żeby znowu przytyć na wadze, więc wystrzegała się
wszelkich kalorycznych produktów. Pamiętała czasy, gdy razem z
dziewczynami zajadały się pizzą lub innymi fast-foodami. Zawsze im
zazdrościła, że mogły jeść praktycznie wszystko nie martwiąc
się o figurę. Miały dobrą przemianę materii, w przeciwieństwie
do niej.
– Jak możesz
to jeść? – usłyszała pytanie Tracy. – Dla mnie to smakuje
jak trociny. Przeszłaś na wegetarianizm?
– Nie –
odrzekła Ashley powstrzymując się od śmiechu. Tracy nigdy nie
potrafiła utrzymać języka za zębami i plotła trzy po trzy. Nawet
w czasie jedzenia. – To jest naprawdę zdrowe i smaczne.
– Wątpię –
skrzywiała się z niesmakiem. – Nawet jakbyś mi dopłacała nie
wzięłabym tego świństwa do ust. – Wzięła kolejny kawał
pizzy do ust. – To dopiero jedzenie. Niebo w gębie. Odpowiednio
doprawione, z ciągnącym się serem i dużą ilością ketchupu.
– I niezdrowe
– dodała Chantelle.
– Tak? –
Tracy spojrzała na nią z ukosa. – A ty co tam masz na swoim
talerzyku? Bo nie wygląda mi to na kanapkę z tuńczykiem, albo
innym obrzydlistwem.
– Przyznaje.
Także nie mogę sobie odmówić pizzy. Ale jem ją tylko od czasu do
czasu, a nie tak jak ty. Pochłaniasz ją kilogramami.
– I co z tego?
Zejdź ze mnie dobrze.
- Okej, okej –
skapitulowała Chantelle. Zawsze się przekomarzały przy posiłku.
Tracy była gadułą i zazwyczaj miała coś do powiedzenia, nawet w
czasie jedzenia.
– Wy tak
zawsze? – Nagle wtrącił się Joey.
– Lepiej się
do tego przyzwyczaj – odrzekła Tracy spoglądając na niego znad
talerza. - Jak już mówiłam wcześniej będziesz na nas skazany.
Już nie będziesz miał Ashley tylko dla siebie.
– Ale my nie...
– Dobra,
dobra. Już ja dobrze znam tą śpiewkę ... – przerwała mu
Tracy. – Przede mną nic się nie ukryje. Ja wywęszę romans na
kilometr.
Ashley i Joey
spojrzeli tylko na siebie uśmiechając się nieznacznie. Tym razem
intuicja zawiodła jej przyjaciółkę. Oni nie byli parą, tylko
dobrymi przyjaciółmi. Ale nie było sensu jej powtarzać, że jest
inaczej. Ashley znała Tracy bardzo dobrze i wiedziała, że za nic w
świecie nie mogła by jej przekonać do swojego zdania. Ale niedługo
się upewni, że się myli. Gdy przyjaciel zostawił ich na chwilę
i wyszedł, Ashley sięgnęła po szklankę z sokiem. Rękaw jej
bluzki zawinął się i oczom przyjaciółek ukazał się siny ślad
na przegubie jej ręki. Mimo, że dziewczyna szybko go zasłoniła,
Tracy i Chantelle widziały siniak.
– Co to jest? –
Tracy przerwała swoje jedzenie i sięgnęła do jej dłoni.
Odsłoniła rękaw.
– Kto ci to
zrobił? – Druga z przyjaciółek także chciała wiedzieć, co
się stało.
Podejrzewała
najgorsze. Czyżby Joey nie był taki miły na jakiego wygląda i
stosuje wobec Ashley przemoc?
Ashley siedziała
jak sparaliżowana, nie wiedziała co im odpowiedzieć. Nigdy nie
miały przed sobą tajemnic. Musiała im w końcu to opowiedzieć. Im
mogła zaufać.
– Joey ci to
zrobił? – zapytała Tracy jakby czytając w myślach Chantelle,
która chwila wcześniej też podejrzewała o to chłopaka. – Od
razu mi nie pasował, był zbyt miły.
– Co ty mówisz?
– Ashley szybko wyrwała rękę z uścisku rudowłosej i położyła
na kolanie pod stołem. – Nic nie wiesz, więc nie oskarżaj...
– Nie broń
go! – przerwała jej Tracy. – Ofiary zawsze bronią swoich
oprawców. Niech on tylko wróci, to ja już z nim pogadam.
Tak jakby go
przywołała, Joey wrócił i usiadł na swoim miejscu obok Ashley.
Zauważył na sobie wrogie spojrzenia zarówno Tracy jak i Chantelle.
Nie wiedział o co może chodzić. Ich miny nie wróżyły niczego
dobrego. Nastało niezręczne milczenie, podczas którego dziewczyny
lustrowały go wzrokiem, jakby chciały go prześwietlić i poznać
jego myśli. Pierwsza odezwała się Tracy.
– Damski
bokser! – Od razu go oskarżyła nie zważając na karcące
spojrzenia Ashley. – Łatwo znęcać się nad kobietą. Może byś
się zmierzył z kimś swojego pokroju?
– O czym ty
mówisz? – zapytał Joey.
– Jeszcze się
głupio pyta – ironizowała Tracy. – A ten siniak na nadgarstku
Ashley to skąd? Może spadła ze schodów? Nie z takimi sobie
radziłam. Już nigdy jej nie dotkniesz, jasne? Trzymaj swoje łapy z
dala, bo nie ręczę za siebie. Teraz ma kto ją bronić. Nie
pozwolimy, żebyś się nad nią znęcał.
– Dość tego!
– Ashley w końcu przerwała oskarżenia swojej przyjaciółki.
Wiedziała, że się o nią martwi, ale nie miała prawa go oskarżać,
jeżeli nie znała prawdy. Ale Tracy zawsze najpierw robiła, a potem
myślała. To się u niej nie zmieniło, nawet z biegiem lat. –
Joey nic mi nie zrobił. Uwierzcie mi w końcu. On nie skrzywdziłby
muchy. Nie znasz go, więc go nie oskarżaj bezpodstawnie.
– Bezpodstawnie?!
Więc skąd ten siniak na twoim nadgarstku? Możesz mi to jakoś
wytłumaczyć? – Drążyła temat Tracy. Nie dawała się zbyć.
Musiała znać prawdę.
– Skoro to nie
Joey więc kto? – zapytała Chantelle, która do tej pory
milczała. Rzadko kiedy można było dojść do głosu przy swojej
rudowłosej koleżance. – Bo to nie jest konsekwencją jakiegoś
głupiego wypadku, jak upadek czy może coś w tym rodzaju. Nigdy ci
w to nie uwierzymy. Wiesz, że wiemy kiedy kłamiesz. Zresztą nigdy
nie umiałaś kłamać, przynajmniej przy nas.
– Nie chcę was
okłamywać – stwierdziła Ashley. Wyjęła rękę i z powrotem
położyła na stole. Upiła łyk soku, gdyż zaschło jej w gardle.
– Macie rację, ten siniak nie jest wynikiem jakiegoś upadku czy
stłuczenia. On nie jest jedyny.
– Jak to nie
jedyny? – zapytała zszokowana Tracy. – Czułam, że coś jest
na rzeczy kiedy chciałaś go ukryć. Widziałam to w twoich oczach.
– Tylko wy
znacie mnie jak mało kto i wiecie, kiedy coś mnie dręczy. –
Jeszcze raz wzięła łyk soku chcąc ochłonąć. Ciężko
oddychała.
Joey położył
jej rękę na ramieniu chcąc ją uspokoić. Zawsze się zachowywała
w ten sposób kiedy przypomniała sobie niedawną jeszcze przeszłość.
Chciała o tym jak najprędzej zapomnieć, ale nie mogła. Musiała
to z siebie wyrzucić, żeby zacząć swoje życie od początku. Żeby
zamknąć jeden rozdział w swoim życiu i otworzyć następny. To
będzie trudne im wyznać, to co się stało. Wiedziała, że będą
mieć pretensje, że nie zwierzyła im się z tego wcześniej.
– W porządku –
odparła spoglądając na przyjaciela. – Już mi lepiej.
– Na pewno? –
zapytał zatroskanym tonem. – Będziesz w stanie im to wszystko
opowiedzieć?
– Tak –
odrzekła spoglądając na przyjaciółki. – Może powinnam wam to
wcześniej opowiedzieć, wtedy nie byłoby tego całego
nieporozumienia. Mój nagły powrót ma związek z tym siniakiem.
– Podejrzewaliśmy,
że coś się musiało stać, że postanowiłaś wrócić –
stwierdziła Chantelle patrząc jej prosto w oczy. – Nigdy
wcześniej nie wspominałaś, że chcesz tu wrócić. Już
myśleliśmy, że zostaniesz tam na stałe.
– Ja też tak
myślałam, ale musiałam wrócić. A raczej uciec.
– Uciec? –
Tracy była totalnie zaskoczona i zdziwiona. Co się tam stało, w
Chicago? , zastanawiała się w myślach.
– Tak, uciec.
Uciec przed człowiekiem, którego nie chcę spotkać już nigdy w
życiu i który sprawił, że wciąż się boję. On jest cieniem z
mojej przeszłości, przed którą chcę uciec i zacząć swoje życie
od początku, tutaj w Phoenix. Tylko tu, w moim rodzinnym mieście
mogę odzyskać równowagę.
Ashley powoli
zaczęła swoją opowieść, o tym co się wydarzyło w jej
przeszłości.
Nie wiedziała
czemu znowu tu przesiaduje. Może tak naprawdę nigdy nie pogodziła
się ze śmiercią swojej przyjaciółki i jednocześnie sąsiadki? A
może myślała, że spotka tutaj jej córkę, Ashley? To jest
niemożliwe, stwierdziła w duchu. Wiedziała, że dziewczyna
przyjeżdża tylko raz do roku, na rocznicę śmierci rodziców. A
rocznica minęła pół roku temu. Było mało prawdopodobne, żeby
Ashley się tu pojawiła.
Ostatni raz ją
widziała dwa lata temu. Zauważyła jej minę kiedy powiedziała
jej, że syn wyprowadził się z domu i ma własne życie. Pewnie
myślała, że o niej zapomniał. Chciała ją wtedy zatrzymać, aby
móc z nią porozmawiać, ale nie udało jej się. Dave miał o to do
niej pretensje. Nigdy nie zapomniał o swojej przyjaciółce. Często
ją wspominał. Nikt tak go nie rozumiał tak jak ona. Nawet ona,
jego własna matka czasami nie mogła do niego dotrzeć. Po wyjeździe
Ashley zmienił się. Stał się jakby bardziej zamknięty w sobie.
Ale potem, jak poszedł na studia to już całkiem straciła z nim
dawny kontakt. Miał swoje sprawy. W końcu był dorosły więc nie
mogła liczyć, że będzie przybiegał do niej z każdą sprawą. Od
tego są przyjaciele. Miał paru kolegów, czasami przyjeżdżał z
nimi na weekend. Nie pytał już o Ashley. Można było sądzić, że
o niej zapomniał. Ale ona bardzo dobrze znała swojego syna i
wiedziała, że tak nigdy się nie stało. Brakowało mu jej, chociaż
nigdy się do tego nie przyznał.
Chciał odnowić
z nią kontakt, ale nie udało się. Wyprowadziła się z ciotką do
innej dzielnicy, a nie mogli zdobyć jej nowego adresu. Ona nie znała
się z Amelią tak dobrze, jak z jej zmarłą siostrą, więc nie
mieli ze sobą kontaktu. Teraz tego żałowała. Już dawno by
wiedziała co się dzieje z córką jej zmarłej przyjaciółki. A
tak nawet nie wiedziała, czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Była
ciekawa jak ułożyło jej się życie. Co porabia? Czy ma tam nowych
przyjaciół, chłopaka?
Przypomniała
sobie czasy, kiedy jeszcze rodzice Ashley żyli. To były piękne
czasy. Często spędzali ze sobą wolny czas a ich dzieci się
lubiły. Katherine z mężem często snuli marzenia, że Dave i
Ashley kiedyś się pobiorą. Jej syn oczywiście uważał to za
żart. Zawsze traktował Ashley jak młodszą siostrę, ale
dziewczyna była w nim zakochana. Katherine to wiedziała. Widziała
to w jej oczach. Jej syn jednak niczego nie zauważał. Miała
nadzieję, że kiedyś , jak dorosną to się zmieni. Oboje by do
siebie pasowali. Doskonale się rozumieli. Może by i tak było gdyby
nie ten wypadek i wyjazd dziewczyny. Nie czas na gdybanie,
powiedziała do siebie w myślach. Zawsze zbierało jej się na
sentymenty, kiedy przychodziła na cmentarz i przy okazji odwiedzała
grób swojej przyjaciółki.
Postanowiła
jeszcze pójść do swoich rodziców zapalić znicz i położyć
kwiaty. Już się miała zbierać gdy zauważyła jakąś kobietę
idącą w jej kierunku. Z początku nie poznawała jej, ale jej twarz
wydawała się znajoma. Gdy zbliżała się na ustach Katherine
zawitał uśmiech. Rozpoznała ją. Zmieniła się przez te lata,
kiedy widziała się z nią ostatni raz. Wypiękniała i z
przeciętnej nastolatki stała się piękną kobietą. Ale to była
ona. To była Ashley Jones, przyjaciółka z dzieciństwa jej syna.
Widocznie przywołała ją myślami. Tym razem nie popełni tego
samego błędu co dwa lata temu. Już teraz nie pozwoli jej odejść.
Zrobi wszystko, żeby ją zatrzymać aby mogli porozmawiać. Musi to
zrobić dla swojego syna.